Wspomnień ciąg dalszy

Jak co roku w Swaderkach pierwszy przystanek w naszej podróży na Podlasie. Łyk kawy, krótki spacer po lesie, delektowanie się piękną taflą jeziora i rozpościerającą się wokół niego panoramą.

Zboczyliśmy nieco z ustalonej trasy aby odwiedzić miejsce pogromu ludności żydowskiej w Jedwabnem. Chcieliśmy pochylić głowę nad tą okrutną zbrodnią i uczcić pamięć pomordowanych.  Należy pamiętać do czego prowadzi szowinizm, rasizm i nietolerancja. Pamięć o mordzie w Jedwabnem  jest potrzebna aby już nigdy nie powtórzyło się taka tragedia.

Z Jedwabnego – prosto do celu naszej podróży. Anula i Paweł od razu wykazały się aktywnością. Pierwsza propozycja jaką otrzymałam to wizyta u cielaków, krów i kur z kogutem na czele grzebiącego stada. Rozmowy, jakie prowadziliśmy były zabawne i rozczulające. Szczerość i prostota bycia jest u dzieci bezcenna. Fotografie poniższe to nie tylko moje dzieło. Część obrazów wykonywały dzieciaki. Małe spryciule. Wychodziło im to całkiem dobrze 🙂

Po obchodzie gospodarstwa były popisy i zabawy a na koniec kapeluszowe przymiarki 🙂

Taki był początek naszego urlopu. Dalszy ciąg relacji niebawem 🙂

Podlaskie wspomnienia

Od naszych wakacji na Podlasiu, wyjątkowo długich w tym roku, minęło już półtora miesiąca. Czas goni, różnych zajęć i obowiązków tak dużo, że trudno było wykroić choć chwilkę na relację z tych pięknych dni.

Pogoda nie zawiodła – wspaniała, czasem upalna, pozwoliła na realizację wszystkich naszych planów (no może poza Białowieżą, ale temu na przeszkodzie nie stanęła bynajmniej pogoda).

Jedynie bociany nas “zawiodły”. Zwykle o tej porze spotykaliśmy w trakcie naszych wojaży blisko 300 bocianów. W tym roku tylko 138. Okazało się, że odleciały dwa tygodnie wcześniej, niż zwykle. Jak informowali ornitolodzy, takie zjawisko nie było do tej pory obserwowane. W ich ocenie długie, gorące i suche lato, które trwało już od maja, sprzyjało ptakom. Dzięki dobrej pogodzie pisklęta szybko wyrosły i opanowały sztukę latania. Reasumując zastaliśmy na Podlasiu jesień w świecie bocianów. W większości pozostały po nich tylko puste gniazda…

(Wieś Giełczyn, gmina Trzcianne)

Wieś Giełczyn oraz kilka innych równie ciekawych miejsc – to plan wycieczki jaką zorganizował nam Grzegorz. Miał nadzieję, a właściwie przekonanie, że w Giełczynie będziemy mogli podziwiać dziesiątki bocianów. Niestety i tutaj zastaliśmy tylko puste gniazda. A było ich na jednej tylko ulicy trzynaście. Na każdym słupie bocianie gniazdo. Jednak Giełczyn nie tylko gniazdami bocianimi stoi. Zachwycały nas przepiękne widoki. Wieś leży bowiem w widłach Biebrzy i Narwi. Ale prawdziwą perłą, jaką przyszło nam podziwiać była drewniana świątynia z 1777 roku. Kościół zachował typowy dla Podlasia barokowy wygląd zewnętrzny.

Duże wrażenie robi dość nietypowa “dzwonnica”. Nieopodal kościoła na wiekowym rozłożystym dębie zostały zawieszone trzy dzwony.

Zauroczył nas też rosnący przy drodze do Gielczyna wiekowy dąb szypułkowy. Ten niebywałej urody pomnik przyrody o obwodzie pnia 444 cm i okazałej równomiernej koronie wzbudza nie tylko zachwyt, ale również respekt. Dla takiego przyrodniczego okazu warto było tu trafić 🙂

Wieś Stare Wnory założona na początku XV wieku przez Wnora (stąd nazwa wsi), przybysza ze wsi Kłoski w łęczyckiem.

Tu zatrzymaliśmy się na chwilę aby uwiecznić na fotografii kościół drewniany wzniesiony w latach 1957 – 1958. Niestety był zamknięty i nie mogliśmy zobaczyć wnętrza świątyni. Posiada ona bowiem pochodzące z kościoła w Kobylinie elementy barokowe z manierystyczną snycerską dekoracją. Dzwon barokowy z 1718 roku pochodzi również z Kobylina.

Każdy drewniany kościół w tych okolicach budzi nasze zainteresowanie. Niektóre z nich bardzo wiekowe są prawdziwymi architektonicznymi perłami.

Okazuje się, że piaszczyste wydmy spotkać można nie tylko na morskich wybrzeżach ale także na nizinnych dolinach rzecznych. Takie zjawisko mogliśmy podziwiać w pobliżu wsi Grądy Woniecko. Niezwykłej urody dolina Narwi i piaszczyste wydmy ścielące się na rozległych pagórkach. Rzeczone wydmy posiadają status zabytku klasy zerowej.

Spacerowaliśmy po piaszczystych wydmach niczym po rozżarzonych węglach. Bowiem żar lał się z nieba a upał tego dnia sięgał 34 stopni.

W Burzynie nad Biebrzą można z punktu widokowego podziwiać rozlewiska Biebrzy. Wieża położona na wzniesieniu umożliwia oglądać szeroką panoramę wijącej się rzeki i jej rozlewisk.

Tu choć na chwilę mogliśmy w ten upalny dzień rozkoszować się silnymi powiewami wiatru, który nieco łagodził lejący się z nieba żar.

Żuraw (fot. Bogusława Kierkli)  często gości w dolinie Biebrzy. Widzieliśmy tego dnia wiele osobników tego gatunku. Niestety mogliśmy podziwiać je tylko z oddali.

Góra Strękowa miejsce dla pasjonatów historii i przyrody.

We wrześniu 1939 roku rozegrała się tu bitwa, która przeszła do historii jako polskie Termopile. 42 tysiące żołnierzy niemieckich walczyło z 720 Polakami, znajdującymi się w schronach bojowych. Ostatnim punktem oporu był bunkier w Strękowej Górze.

To wzniesienie jest doskonałym punktem obserwacyjnym, z którego rozciąga sią przepiękny widok na dolinę Narwi.

Po dużej dawce wiedzy przyrodniczo-historycznej czas na krótki relaks i posiłek. Zatrzymaliśmy się w restauracji “U Dany” w miejscowości Ruś usytuowanej na skraju Biebrzańskiego Parku Narodowego w miejscu gdzie rzeka Biebrza łączy się z Narwią.

Stąd już tylko rzut beretem do Wizny (2 km). Pomimo zmęczenia długą wycieczką, gdzie najbardziej dał się wszystkim we znaki upał, wpadliśmy jeszcze na chwilę do Wizny, żeby sfotografować murale, których w ubiegłym roku nie udało się nam zobaczyć.

Poniższy mural pokazuje polskich żołnierzy w niemieckiej niewoli. Dzieło powstało na podstawie zdjęcia o wymiarach 6 x 8 centymetrów wykonanego 10 września 1939 roku przez niemieckiego żołnierza (prawdopodobnie po przełamaniu przez Niemców polskiej obrony na Górze Strękowej). 

“Odchodzący żołnierz”. Obraz przedstawia żołnierza podziemia niepodległościowego, odchodzącego w kierunku bagien biebrzańskich, by tam dołączyć do swojego oddziału. Praca upamiętnia partyzantów – żołnierzy Armii Krajowej z placówki “Wizna”.

Bohaterem tego ściennego malowidła jest por. Stanisław Brykalski, który podczas walk we wrześniu 1939 roku był zastępcą dowódcy obrony odcinka “Wizna” kapitana Władysława Raginisa. Porucznik Brykalski zginął 9 września, śmiertelnie raniony odłamkiem pocisku. Jest to najnowszy, siódmy wiźnieński mural z 2016 roku.

Ciąg dalszy relacji z podlaskich wakacji w następnych postach 🙂

Buraczki marynowane w plastrach

 

Jesienią tradycyjnie przetwarzam większą ilość buraków. Od kilku lat buraki ekologiczne kupuję za pośrednictwem Ali ze sprawdzonego źródła. W tym roku przetworzyłam 15 kg. Połowę buraków starłam na tarce i ulokowałam w słoikach. Pozostałe zamarynowałam w plasterkach.

Marynowane buraczki to pyszny dodatek do sałatek szczególnie tych z dodatkiem wyrazistego smaku sera pleśniowego, gorgonzoli, fety lub sera koziego i orzechów. Jest też doskonałym dodatkiem do śledzi. Plasterki buraków to też smaczna przekąska i dodatek do obiadu. Zalewę z buraków można wykorzystać do barwienia ryżu, śledzi, dodać do barszczu.

Przygotowanie takich buraczków jest bardzo proste i niezbyt pracochłonne. Najwięcej czasu zajmuje samo gotowanie lub pieczenie buraków.  

Umyte nie obrane buraki gotujemy. Nie należy ich przegotować. Najlepiej zostawić al dente.

Ja osobiście wolę buraki pieczone. W tym celu każdego umytego buraka zawijam szczelnie w folię aluminiową, układam na blasze i piekę w temperaturze 200 stopni przez godzinę. Czas pieczenia zależy od wielkości buraków. Jeśli są większe należy je piec nieco dłużej.
Ugotowane lub upieczone buraki studzimy i obieramy ze skórki. Kroimy w cienkie plastry i wkładamy do słoików. Do każdego słoika wsypujemy pół łyżeczki nasion gorczycy i zalewamy gorącą zalewą. Pasteryzujemy przez 15 minut od momentu zagotowania wody. Słoiki wyjmujemy z wody, dokręcamy i odstawiamy na ręcznik do góry dnem. Przykrywamy drugim ręcznikiem i pozostawiamy do całkowitego ostygnięcia.
 
 
Zalewa:
1 szklanka octu 10 %
5 szklanek wody
3 łyżki cukru
1 łyżka soli
 
 

Węgierki z dynią

 

 

Tę gigantyczną dynię przywieźliśmy z Podlasia. Wyhodowana została przez mojego kuzyna Mariana.

Trochę poczekała aż znajdę czas, aby się nią zająć. Jej gabaryty, mówiąc szczerze, mnie przerażały.

Większość miąższu dyni poszła na mus, który zamroziłam. Będzie służył jako baza do przygotowania zup, ciast, babeczek, placków, kotletów, racuchów czy też jako składnik farszu do pierogów i naleśników. Zastosowanie tego produktu wszechstronne.

Część nie zamrożoną przeznaczyłam jako składnik do dżemu z węgierkami. Te ostatnie czekały zamrożone na swoją kolejkę. Dżem śliwkowo-dyniowy wyszedł wyśmienity. Dodatek korzeni (cynamonu i goździków) uderza na tyle solidnie, że dżem jest aromatyczny i wyrazisty. Natomiast sok z cytryny sprawia, że nabiera świeżości i nie jest mdły.

Podana ilość cukru jest według mnie idealna. Dżem jest słodki, ale nie za słodki. Jeśli jednak ktoś woli słodszy smak, można zwiększyć ilość cukru, lub zmniejszyć, jeśli jest się zwolennikiem niskosłodzonych przetworów.

 

 

1,5 kg wypestkowanych śliwek węgierek

800 g dyni (po obraniu)

300 g cukru

sok z 2 cytryn

1,5 łyżeczki mielonego cynamonu

12 zmielonych goździków

 

Dynię obieramy i kroimy w kostkę.

Umyte i osuszone śliwki pozbawiamy pestek i kroimy na ćwiartki.

Dodajemy cukier i podgrzewamy na wolnym ogniu do momentu aż śliwki i dynia zmiękną.

Następnie w celu uzyskania jednolitej masy po uprzednim przestudzeniu całość miksujemy.

Zmiksowaną masę ponownie podgrzewamy. Dodajemy przyprawy korzenne i sok z cytryny. Smażymy cały czas mieszając do momentu uzyskania pożądanej konsystencji.

Gorący gotowy dżem przekładamy do słoiczków. Zakręcamy i odwracamy do góry dnem.

 

 

Powakacyjne refleksje

 

Wakacje już dawno za nami. Były w tym roku bardzo intensywne. Dużo wyjazdów, spotkań. Szczęśliwie wszystkim wakacyjnym poczynaniom towarzyszyła wspaniała, czasem wręcz tropikalna pogoda.

Tak było w Trójmieście, kiedy gościliśmy Mariolę, Kay’ę i Jacka. Piękne dwa tygodnie, wiele wspólnie przeżytych chwil radosnych i bardzo szczęśliwych. Spotkania z nimi zawsze należą do wyjątkowych. I jest to zasługa ich serdeczności, otwartości i szczerości.

Dzisiaj chętnie i z nostalgią wracamy wspomnieniami do tych dni 🙂

Kilka momentów uchwyconych aparatem z naszych wspólnych pięknych wakacji.

 

 

Wakacyjna sesja zdjęciowa, którą zorganizowaliśmy Jackom na pamiątkę wakacji. Piękne artystycznie wykonane zdjęcia to zasługa Agi, która już nie jeden raz tak wspaniale spisała się upamiętniając nasze szczególne rodzinne uroczystości.

Tym razem (a jest to już ich trzecia sesja wykonana przez Agę) Mariolka, Kaya i Jacek w Sobieszewie.

 

 

Budki lęgowe z Choroszczy

 

Budki lęgowe typ Sokołowski, które kupiliśmy u Pana Jana z Chroszczy. Ręcznie robione, malowane drewnochronem. Proste w stylu rustykalnym, takie jak lubię. Niewątpliwą ich zaletą jest to, że są otwierane, co umożliwia ich czyszczenie. Do tego tanie jak przysłowiowy barszcz.

Znalazłam je w internecie. W czasie urlopu na Podlasiu odwiedziliśmy Pana Jana i nabyliśmy od niego trzy budki, które poniżej już w pełnej krasie prezentują się w Tuchomku.

W sumie mamy już 11 domków dla ptaków. Mogą z początkiem wiosny szukać sobie tu schronienia. My z uwagą i przyjemnością będziemy obserwować ich skrzydlatych lokatorów 🙂

 

 

Nowy taras

 

Na realizację tarasu czekaliśmy od maja. Pan stolarz miał tzw. “poślizg”. No cóż wprawdzie sezon się kończy, ale za to nowy rozpoczniemy, bez żadnych obaw, z przytupem 🙂

Nie wykluczone, że złota Polska jesień pozwoli nam jeszcze wypić na nowym tarasie nie jedną kawę. Taką mamy nadzieję 🙂

Pozostało jeszcze uporządkowanie terenu wokół tarasu. Ale to już drobiazg.

 

 

 

 

“Łazienkowa” Frida Kahlo

 

 

Moja fascynacja Fridą Kahlo nie zmienia się. Dwa nowe obrazy (fotografie Fridy), po długich i żmudnych pertraktacjach z Panem szklarzem, prezentują się znakomicie. Udało się nam dopasować fotografie z passepartout i z ramą w punkt. Jestem bardzo zadowolona.

Obrazy super, ale jak przyszło do znalezienia dla nich miejsca, nie było tak “super”. Początkowo miały znaleźć się w kuchni. Ostatecznie jednak ich miejscem jest łazienka. Przynajmniej teraz. Jak będzie kiedyś? Nie wiem. Lubię zmiany 🙂

 

 

Smalec domowy z boczkiem

 

 

Do zrobienia smalcu, a właściwie mięsnego smarowidła zainspirowała mnie Sylwia, u której gościliśmy na wakacjach. Jej smalec był wyjątkowy. Zawierał oprócz cebuli i jabłek, które są częstym dodatkiem do domowego smalcu, również ziarna słonecznika i dyni.

Dodatkową motywacją był swojski smalec, którym zostałam obdarowana.

 

 

Skład mojego domowego smalcu z boczkiem:

 

1 kg chudego świeżego boczku pokrojonego w drobną kostkę

1/2 kg rzeczonego swojskiego smalcu

2 starte na tarce jarzynowej jabłka

2 drobno posiekane cebule

sól (nie za dużo) zawsze można dosolić na kanapce

pieprz ziołowy –  1 łyżeczka

majeranek – 1 słuszna łyżka

oraz w mniejszej ilości kurkumę i kumin po 1/2 łyżeczki (bardzo często przemycam te wspaniałe przyprawy do moich potraw).

 

Boczek pokroiłam w miarę drobną kostkę (niezbędny jest tu bardzo ostry nóż). Umieściłam go w garnku i smażyłam  na małym ogniu przez około godzinę. Trzeba pilnować aby nie dopuścić do tego, że skwarki będą twarde. Powinny się lekko zarumienić, ale pozostać wciąż miękkie.

Do wytopionego smalcu wrzuciłam cebulę pokrojona w drobną kostkę oraz jabłka starte na tarce jarzynowej i smażyłam jeszcze około 20 minut. Na koniec dodałam przyprawy i lekko tężejący smalec przelałam do miseczek.

 

Voila!

 

 

Zupa dyniowa z batatem

 

 

Wczoraj zmierzyłam się z przygotowaniem na obiad zupy z pieczonych warzyw. W skład warzyw weszła dynia hokkaido, ziemniak batat, czerwona cebula, marchew, czerwona papryka i czosnek.

 

1 dynia hokkaido
1 batat
2 niewielkie marchewki
1 czerwona papryka
1 mała główka czosnku
1 czerwona cebula
2 litry bulionu warzywnego
oliwa z oliwek
gruboziarnista sól morska
świeżo mielony pieprz
kurkuma, kumin, imbir, tymianek, pieprz ziołowy, sól

 

Warzywa obieramy (z dyni wybieramy tylko miąższ bez obierania), kroimy naj mniejsze kawałki. Główkę czosnku kroimy na dwie części. Układamy na blasze, posypujemy solą ziołową. Skrapiamy oliwą. Pieczemy do miękkości około 40 minut w 200 stopniach z termoobiegiem.

Upieczone warzywa dodajemy do bulionu. Miksujemy, doprawiamy przyprawami i solą.

Podajemy z kleksem jogurtu,  z uprażonymi pestkami słonecznika, dyni lub płatków migdałowych czy z grzankami – jak kto woli 🙂

Zupa wyszła wyśmienita. Bardzo wyrazista w smaku, lekko słodka, pikantna – pycha! Zachęcam 🙂