Ze śliwkami – proste i smaczne

 

Sezon węgierek niestety już się kończy. A szkoda, bo placek ze śliwkami to antidotum na jesienne smuteczki. Więc póki jeszcze są trzeba korzystać i upiec najprostszy śliwkowy smakołyk.

 

 

składniki:

 

4 jaja

1 szklanka cukru

1 cukier waniliowy

1/2 szklanki oleju

1 1/2 szklanki mąki

1 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia

łyżeczka cynamonu i kilka łyżeczek cukru brązowego (opcjonalnie)

1 kg węgierek

 

Jaja z cukrem i cukrem waniliowym miksować aż podwoją objętość. Dodać olej – zmiksować. Na końcu mąkę z proszkiem do pieczenia. Wylać na blachę wyłożoną papierem do pieczenia. Na cieście ułożyć wypestkowane śliwki węgierki gęsto jedna przy drugiej. Można posypać brązowym cukrem z dodatkiem cynamonu. Piec w 180 stopniach przez 50 – 55 minut.

 

 

 

Na kuchennym blacie

 

Z tego miejsca wszystko wydaje się bliższe i dostępniejsze. Tu poznać można różne ciekawe rzeczy, które fascynują i rodzą dziesiątki pytań. Stąd za oknem zobaczyć i podziwiać można ruchliwą ulicę, deptak na którym dzieje się tak wiele,  morze i czasem statek (dzisiaj niestety odpłynął). A pod wieczór z daleka świeci czerwony neon na Ergo Arenie i rząd latarni na deptaku.

W kuchni jest naprawdę fajnie, bo dużo się tu dzieje. Można by rzec, że odrabiamy tu z Olenką wspólne lekcje. Ja uczę się Olenkowego słownika wyrazów, których każdego dnia przybywa i choć nie zawsze udaje mi się zrozumieć, to przyznać muszę , że radzę sobie całkiem nieźle. Olenka jak gąbeczka chłonie każdy mój ruch, każde wypowiedziane zdanie. Poznaje coraz nowe kuchenne przedmioty i ich zastosowanie (wczoraj np. blender). Podziwiam z jaką łatwością przychodzi jej zapamiętywanie nowych pojęć i wyrazów.

 

 

Zatrzymać lato

Jesień za pase

bransoletki, które wczoraj zrobiłam to już tylko wspomnienie lata. Jedna z pięknymi różowymi  kwiatami rudbekii purpurowej na tle zielonej delikatnej kratki i dwie z subtelnym motywem zółto-pomarańczowych kwiatów.

 

 

Ta jest moja i dzisiaj już się w niej zaprezentowałam

 

 

W stylu shabby chic

 

Druga niedziela września ogrzała nas letnim słońcem i pozwoliła zapomnieć o zbliżającej się jesieni. Uciekaliśmy więc od rana do Tuchomka, żeby nacieszyć się ciepłem i słońcem. A ponieważ nie lubię wypoczywać biernie, więc wzięłam się za malowanie. Najpierw miało być pudełko na CD, a potem nie wiedzieć czemu skusiłam się na tacę i tak do wieczora ledwie uporałam się z malowaniem i szlifowaniem. W domu jeszcze do późnej nocy naklejałam motywy (moje ulubione zajęcie).

Obydwie prace w stylu shabby chic, w stonowanych barwach i wzorach zrobione dla określonego adresata (mam tylko nadzieję, że się spodobają i znajdą  miejsce w nowym, pięknym mieszkaniu)

 

La musique

 

 

surowe, oszlifowane, przygotowane do malowania

 

 

Najpierw nałożyłam trzy warstwy farby akrylowej szarej (kontrastującej z drugą warstwą), następnie trzy warstwy w kolorze ecru i po całkowitym wyschnięciu – przecierki)

 

 

A to prawie finał. Pozostało tylko lakierowanie.

 

 

 Z serduszkiem – taca czy pudełko jak kto woli

 

 

Odmłodzony

 

Wiekowy łazienkowy staruszek został poddany kolejnemu liftingowi i moim zdaniem operacja przyniosła zadawalający efekt. Wygląda znacznie młodziej do czego w dużej mierze przyczyniła się zmiana koloru. Teraz zdecydowanie bardziej pasuje do nowego łazienkowego dywanika. Pracy było wcale nie mało. Dużo szlifowania, żeby zmatowić powierzchnię, na którą została nałożona farba akrylowa (trzy warstwy). Po całkowitym wyschnięciu akrylówki – przecierki, które nadały mu rustykalnego charakteru, mebla starego, porysowanego, z odpryskami.  A potem najprzyjemniejsza i najbardziej twórcza część  pracy – ozdabianie. Zastosowałam technikę decoupage. Dzięki temu taboret zyskał indywidualny, niepowtarzalny charakter. Bardzo długo zastanawiałam się nad motywem. Chciałam, żeby to było coś niebanalnego i chyba się udało…? Na koniec lakierowanie, lakierowanie…

Poświęciłam na tę pracę całą sobotę, ale było warto, bo zamierzony cel uzyskałam. Efekt moich sobotnich zmagań poniżej:

 

 

Tak wyglądał po pierwszym “liftingu”

 

 

U Babusi

 

Poniedziałek z Babusią Jagodą był bardzo sympatyczny i dostarczył wielu pięknych emocji. Olenka się “rozgadała” i nie są to już pojedyncze wyrazy, ale zdania składające się z dwóch, trzech słów. Mała “papużka” powtarza niemal każde słowo, często bardzo zabawnie. Porozumienie pełne. Fajnie nam razem. Olenka radosna, uśmiechnięta; babusia – szczęśliwa i dumna.

 

 

Urlop na Podlasiu

 

Wakacje dobiegły końca. Ubiegły tydzień spędziliśmy jak co roku na Podlasiu, które zawsze czaruje  nas malowniczą, dziką, czystą przyrodą, różnorodnością kulturową, gdzie można spotkać stojące obok siebie kościół, synagogę czy cerkiew, gdzie spotkać można ludzi otwartych, pogodnych i przyjaznych dla turystów. Tu można się wyciszyć i nasycić spokojem i pięknem tamtejszej przyrody. 

Wróciliśmy z pewnym niedosytem, że za krótko, ale pełni pięknych wspomnień i wrażeń, które uwieczniliśmy na kilku fotografiach.

 

 

I jak tu nie kochać Podlasia!!!

 

 
Pentowio – europejska wioska bociania. Będąc na Podlasiu zawsze tu zaglądamy, podziwiając naszych czerwononogich ulubieńców i malownicze tereny Starorzecza Narwii.

 

 
  
 
 
 
 

  

 

Z Pentowa już tylko kilka kilometrów do Kiermus, gdzie w karczmie Rzym wypiliśmy dobrą kawę i zjedliśmy pyszne pierogi.

 

 

  

 

Tykocin powitał nas w tym roku piękną słoneczną pogodą. I chociaż znamy tu każdy zakątek, to nigdy nie omijamy tego miasteczka, bo jest naprawdę wyjątkowe.

 

 
 

 

 
I łyk zimnego soku w Alumnacie, gdzie dodatkowo ochładzał nas świeży powiew wiatru znad rzeki Narwii.

 

 

 

 
Tu w Tykocinie w kościele pod wezwaniem Świętej Trójcy kilka dni wcześniej 5 sierpnia Sylwia i Wojtek ślubowali sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską… Mieliśmy zaszczyt być gośćmi tej wspaniałej uroczystości i bardzo serdecznie kibicowaliśmy Młodej Parze. Uroczystość zaślubin swój finał miała w Eliocie w Rutkach Kossakach, gdzie  440 gości bawiło się na wspaniałym weselnym przyjęciu do białego rana.

 

 
  

Urlop na Wyspie c.d.

 

Szef Klaus serwował nam różne wspaniałe dania. Za każdym razem starał się nas czymś zaskoczyć.  Codziennie można było liczyć na pyszną niespodziankę. Tym razem specjalnie dla nas kupił tego okazałego turbota (steinbutt’a). To płastuga o wyjątkowo smacznym mięsie. Przez dwa dni raczyłyśmy się tą pyszną rybą, za każdym razem przyrządzoną na inny sposób – mniam, mniam…

 

 

Tak wygląda feierabend w Restaurant zum Walfisch – pełne rozluźnienie i wygłupy zwłaszcza w wykonaniu szefowej Joli. Humor dopisywał nam każdego wieczoru.

 

 

Lipiec w tym roku nie rozpieszczał pogodą. Jak widać na Wyspie plaża świeci pustkami. Tylko najwięksi zapaleńcy nie zważając na temperaturę korzystają z plażowania i kąpieli.

 

 

Zdecydowana większość wypoczywających preferowała spacery, “łapiąc” każdy promień słońca gdzieś w zaciszu na ławce, czy na wietrznym molo. Pełne w taką pogodę były kawiarnie, restauracje i sklepy.

 

 

Plaża w czasie odpływu

 

 

W moim ulubionym zaciszu, pięknym parku siedząc na ławce w otoczeniu pachnących ziół oddawałam się lekturze.

 

 

 

 

“Żabi król” w parku zbiera datki na… bociany!

 

 

Wypad do uroczej wioski wczasowej położonej na Wyspie – Nieblum był  jak co  roku bardzo udany. Ten niezwykłe piękny zakątek o wyjątkowym klimacie i uroku podziwia się za każdym razem i zawsze chętnie tu wraca.

 

 

Restauracja w Nieblum “Guten Appetit” prowadzona przez zaprzyjaźnionych z Jolą Polaków. Tu zjedliśmy bardzo smaczny obiad. 

 

 

I jeszcze w ramach wakacyjnych wspomnień – tupot białych mew….

 

 

Zapomniałam jeszcze o balkonowym “intruzie” – Panu gołębiu, który w tym roku także rozgościł się na balkonie u  Państwa Asbahr’ów nie pytając nikogo o zgodę. Wysiadywał na gnieździe, które uwił  na antenie satelitarnej i czuł się jak u siebie.

 

 

Czas się pożegnać z Wyspą z moją kochaną Jolą i Klausem. Niestety Fohr nie wita tylko żegna (zdjęcie zrobione ze statku). Pora wracać do domu, gdzie czeka mój Ryś. Też już nie mogę się doczekać…

 

 

Jeszcze kilka spojrzeń na “oddalający się” Wyk auf Fohr

 

 

Finał

 

Pomimo upalnej soboty sfinalizowałam renowację krzesła. Wcześniej pomalowane zostało przetarte papierem ściernym, co pozwoliło uzyskać efekt shabby-chic, czyli charakterystyczne dla upływu lat postarzenie. Trochę go jeszcze udekorowałam stosując przy tym moją ulubioną technikę docoupage.

 

 

Krzesło doda uroku stonowanej niebiesko-szarej łazience. A na razie stoi na balkonie i “dosycha”.

 

 

Długo szukałam odpowiedniej maty łazienkowej.  I udało się znaleźć w http://www.impressionen.de/shop/produkt/badematte/5585449. Zdążyłam zamówić i otrzymać będąc na Wyspie. Fajnie razem wyglądają.