Nie byłoby urlopu na Podlasiu, gdybyśmy nie odwiedzili Tykocina. W tym roku byliśmy tu aż siedem razy. Dla nas to miasteczko oprócz wyjątkowego klimatu posiada również magię. To ona właśnie przyciąga nas tu niczym magnes. I chociaż w trakcie naszych turystycznych wojaży widzieliśmy wiele klimatycznych miasteczek, to Tykocin pod wieloma względami jest szczególny.
Spacerując po rynku, gdzie góruje XVIII wieczny pomnik Stefana Czarneckiego i barokowy kościół czy Alumnat, odpoczywając na ustawionych wzdłuż rynku ławkach można zaznać autentycznego spokoju i wyciszenia.
Wspomniałam o magi tego miasteczka. Wynika ona najpewniej z historii tego miejsca. Nostalgia, rozważanie, żal i tęsknota za tym światem, który przeminął bezpowrotnie i po którym pozostały tylko nieliczne ślady pamięci.
Na rynku zachowało się kilka drewnianych domów. We wnętrzu jednego z nich przy ulicy Placu Czarneckiego 10 urządzono niewielką wystawę na temat śladów tykocińskiej architektury drewnianej.
Na wystawie pod nazwą „133 opowieści – Tykocin w latach 1885 – 2018” miasteczko prezentowane jest poprzez opowiadania o losach mieszkańców oraz przedmiotów.
Początek opowieści to rok 1885 czyli rozpoczęcie budowy domu przy Placu Czarnieckiego 10 przez Maksymiliana Kizlinga, mularza z Saksonii.
Ekspozycja została przygotowana z mieszkańcami miasta i potomkami Żydów tykocińskich z Izraela, Australii, USA i Turcji. Eksponowane są tu różne pamiątki rodzinne, fotografie, dokumenty urzędowe i przedmioty życia codziennego. Można tu odsłuchać bardzo poruszające wspomnienia Abrahama Turka ocalonego z zagłady tykocińskiego lekarza. Wystawa prezentuje bardzo interesująco również powojenne losy Tykocina.
Ta nowa, bo otwarta 1 lipca 2018 roku wystawa jest naprawdę godna polecenia. Po prostu wchodzi się do otwartego dla każdego przechodnia domu bez żadnych biletów i opłat.
Przepyszne tradycje kuchni żydowskiej można skosztować w kultowej restauracji Tejsza lub Villa Regent.
W tym roku odkryliśmy jeszcze jedno miejsce, gdzie szef kuchni naprawdę ma smak i potrafi przyrządzać wyśmienite polskie dania ze świeżych regionalnych produktów. Taką laurkę wystawiam restauracji Alumnat, w której za sprawą nowego właściciela nastąpiła zmiana, zarówno w wystroju, jak i przede wszystkim w serwowanych daniach. Wracaliśmy tu kilka razy i nigdy się nie zawiedliśmy 🙂
Z Tykocina dobrą ale wąską asfaltówką, pięknie położoną wśród lasów, dojechać można do słynnych już w Polsce Kiermus, znanych z ostoi żubra oraz dworku i restauracji Rzym malowniczo położonych nad Narwią.
W tym roku wpadliśmy tu dwukrotnie. Można tu zawsze liczyć na wspaniałą obsługę i proponowane codziennie nowe menu składające się z trzech dań głównych, dwóch zup i gwarantowanego wyjątkowego deseru.
W te upalne dni mogliśmy w cieniu i towarzystwie niezwykle ufnych i pięknych kotów skosztować podlaskich smakołyków.
To także dobre miejsce na studiowanie map i przewodników, co Rysiu bardzo skrupulatnie czynił. Wyszukiwał nowe miejsca do których chcieliśmy dotrzeć.
Ja miałam w tym czasie możliwość chłonięcia licznej lektury, w którą na podróż zaopatrzyła mnie Anitka.
Kiedy z Kiermus zajrzeliśmy do pobliskiego Pentowa zanosiło się już na niezłą burzę. Mimo to chcieliśmy sprawdzić, czy w Pentowie jeszcze są bociany, które jak wcześniej pisałam, w większości opuściły już podlaskie strony.
Na szczęście okazało się, że w Pentowie jeszcze gościły. Naliczyliśmy 21 bocianów i spiesznie udaliśmy się do samochodu aby czym prędzej uciec przed nadciągającą burzą.
Dotarliśmy do Lach tuż przed burzą, a właściwie nawałnicą, która w ciągu kilkunastu minut powaliła wiele drzew, w tym wiśnię, w cieniu której jeszcze kilka dni temu odpoczywaliśmy na huśtawce.
Na dalszy ciąg moich wakacyjnych relacji zapraszam niebawem 🙂