Sierpniowe dwa tygodnie na Podlasiu. Jak każdego roku wracamy tu niezmiennie zauroczeni klimatem i pięknem tych stron.
Rozpoczynam wpis od naszych ulubieńców, długodziobych i długonogich urokliwych boćków, których spotykaliśmy przemierzając podlaskie uroczyska. (w sumie spotkaliśmy 292 bociany).
Pierwszy przystanek tradycyjnie w Swaderkach na Mazurach. Kawa i mała przekąska smakują tu wyjątkowo, zwłaszcza gdy z domu wyjeżdża się o godzinie 4 rano.
Krótka drzemka przed dalszą długą podróżą.
W Szczytnie zazwyczaj robimy przerwę. Podobnie było i tym razem. Do zatrzymania się zachęciła nas piękna słoneczna pogoda a celem najważniejszym było kupienie dla Rysia Gazety Wyborczej. W drodze do kiosku na wystawie sklepowej zobaczyłam ceramikę z Bolesławca. Jeden kubek zwrócił moją szczególną uwagę. Ponieważ sklep był jeszcze zamknięty a kubek z Bolesławca na tyle ładny, że postanowiliśmy poczekać. W tym czasie podziwialiśmy nową fontannę na jeziorze Domowym Małym i sfotografowaliśmy kilka figurek Pofajdoków. Przechodząc obok cukierni nie potrafiliśmy się oprzeć gofrom, które wyglądały wspaniale a smakowały jeszcze bardziej. Te gofry stały się zresztą pretekstem do zatrzymania się w Szczytnie w drodze powrotnej do Gdańska.
Kolejna przerwa w podróży wynikała bynajmniej nie z potrzeby odpoczynku, ale z chęci zwiedzania. Zatrzymaliśmy się na moście drogowym w Nowogrodzie, gdzie na wzgórzu obok wspomnianego mostu stoi czołg oraz położony na skarpie nad Narwią schron bojowy, który obecnie pełni rolę pomnika.
Pomnik-czołg T-3 na wzgórzu nad Narwią. Miejsce jest bardzo malownicze a czołg widoczny już po przekroczeniu mostu na Narwi.
Przyjaźń do sportu i nie tylko, łączy – jak widać na załączonym obrazku – różne pokolenia…
Huśtawka na której odpoczywaliśmy w upalne sierpniowe popołudnia w Lachach. Cienia w te ponad trzydziestostopniowe skwarne dni dostarczała rozłożysta śliwa. Rysiu na huśtawce chętnie wypoczywał w pozycji horyzontalnej. Zaopatrzony przez Aldonkę w poduszkę często urywał sobie drzemkę między kolejną szklanką zimnego pysznego kompotu przygotowanego przez Romcię lub piwa serwowanego przez Grzesia.
Dwaj przyjaciele z boiska przed domem w Niewodnicy w drodze na stadion Jagiellonii. Jola gdzie szalik kibica?
Wierni kibice ubrani zgodnie z kanonem. Dobór barw odpowiedni.
Zdjęcia z płyty stadionu trochę gorszej jakości, bo robione telefonem. Ważne jednak, że dokument jest. Aparatu fotograficznego nie pozwolono wnieść na stadion, niestety! Jola musiała się poświęcić i odnieść do samochodu.
Wycieczka przez Wiznę wiodła do niewielkiego Drozdowa, gdzie zlokalizowane jest w rodzinnym dworze kompozytora Witolda Lutosławskiego bardzo ciekawe Muzeum Przyrody.
Niewielki dwór otoczony jest zabytkowym parkiem z pięknymi alejami drzewnymi.
Drozdowo mieści się niedaleko Łomży a droga doń wiedzie nad przepięknymi zakolami Narwi. Widoki naprawdę niesamowite. Każda wioska, którą po drodze mijaliśmy zachwycała dużą ilością gniazd bocianich. Mają tu te urocze ptaki wyjątkowe warunki. Piękne zielone, soczyste łąki rozciągające się wzdłuż płynącej zakolami Narwi to prawdziwy raj dla bytowania bocianiego bractwa.
Pogodę na wycieczkę do Drozdowa mieliśmy wspaniałą (sięgała do 35 stopni) – dla mnie znacznie za gorąco, ale jakoś dałam radę. Rysia oczywiście żaden upał nie zwali z nóg a i mnie nie odpuści nawet na jotę ten mój zapalony geograf.
„Rysiu Misiu”
Ryś i Jego imiennik (poniżej)
Rzeźby w glinie ustawione na terenie parku w Drozdowie to owoc plenerów rzeźbiarskich organizowanych przez Towarzystwo Pomocy Głucho-niewidomych. Twórcy pracowali pod kierunkiem artystów rzeźbiarzy: Ryszarda Stryjeckiego i Mieczysława Syposia – wybitnego niesłyszącego artysty.
Naprawdę warto odwiedzić Drozdowo. Można zwiedzić tu oprócz muzeum w zabytkowym dworku, piękny park i ścieżkę przyrodniczą wśród drzew i bagienek na końcu ogrodu. Tu drzewa i roślinność rosną dziko bez ingerencji człowieka. Spaceruje się wśród wykrotów, powalonych pni i ponad stuletnich topoli. Niczym nie zmącone naturalne piękno. Byliśmy pod dużym urokiem.
Również piękna aleja grabowo-lipowa urzekła nas swoją urodą.
W tak upalny dzień, w którym przyszło nam zwiedzać Drozdowo, przyroda okalająca park była prawdziwym wybawieniem chroniąc przed słońcem, a staw choć trochę orzeźwiał suche powietrze wilgocią.
Wspomniana przepiękna aleja grabowo-lipowa
Zrośnięte w połowie wysokości drzewo szczególnie Rysia intrygowało
Droga do Drozdowa, jak wspomniałam wyżej, wiodła przez Wiznę. Przy takim upale jaki nam w drodze towarzyszył nie zwiedziliśmy w tym kasztelańskim grodzie nawet zabytkowego późnogotyckiego kościoła, o co mój zapalony turysta Ryś miał duże pretensje. Niestety moja kondycja w takim skwarze jest mówiąc delikatnie średnia.
Napotkane po drodze dwa murale trochę naz zaintrygowały. Skąd wzięły się we wsi podlaskiej tak piękne naścienne malowidła. Niestety wiedzę o nich zdobyłam dopiero za sprawą Grzesia po powrocie. Szkoda. No cóż mamy pretekst aby wrócić do Wizny i dokładnie prześledzić i odszukać wszystkie murale. A może okaże się, że jeszcze ich przybędzie.
Powrót do Wizny będzie zresztą prawdziwą przyjemnością i to bynajmniej nie tylko za sprawą rzeczonych murali. Podstawowym pretekstem do powrotu w te strony jest położenie wsi między tak wspaniałymi przyrodniczymi obszarami jak Biebrzański Park Narodowy i Łomżyński Park Krajobrazowy Doliny Narwi, która wije się tu jak wstążka i której widoki naprawdę mnie zauroczyły. To prawdziwy raj dla oka. Aż dziw, że wielokrotnie przemierzając różne wspaniałe podlaskie szlaki skutecznie omijaliśmy Wiznę.
„Krzyż w zadymce” i „Żurawie” ozdabiają ścianę budynku gospodarczego przy ulicy prowadzącej do wiźnieńskiego kościoła. Twórcami obrazu są studenci Gdańskiej Szkoły Muralu i Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu.
„Droga do raju” – drugi mural, jaki widzieliśmy w Wiźnie wywarł na nas wręcz porażające wrażenie…
Zgromadzeni na peronie ludzie, których pilnuje uzbrojony żołnierz. Lokomotywa z wielką czerwoną gwiazdą. W oknie mała dziewczynka. Nic dodać, nic ująć…
Autorami tego przejmującego obrazu jest ośmioosobowa grupa studentów z Gdańskiej Szkoły Muralu.
Lubimy Białystok
Gdy przyjeżdżamy do Białegostoku (przez wiele minionych lat co najmniej raz w roku), stwierdzamy, że lubimy to miasto coraz bardziej. Podczas tegorocznych wakacji na Podlasiu odwiedziliśmy Białystok dwukrotnie, nie licząc wyjazdu na mecz Jagiellonii.
Aby przywieść z wakacji dla każdego coś miłego trzeba było trochę czasu spędzić w białostockich galeriach handlowych. Zakupy były owocne i bardzo udane. Ale oczywiście nie tylko zakupy były naszym celem. To tylko margines.
Rynek Kościuszki to przede wszystkim miejski deptak. Można tu także dobrze zjeść i miło spędzić czas. Piękne kwiaty w donicach stojących i wiszących zlokalizowane na rynku zawsze podziwiam, zwłaszcza różnorodne kompozycje, gdzie królują wszelakie kolory surfinii.
Poza Rynkiem Kościuszki, obowiązkowym miejscem gdzie zawsze zaglądamy jest oczywiście Pałac Branickich i jego piękne ogrody, Planty – wspaniałe miejsce do spacerowania. Bardzo lubimy tu posiedzieć na ławce, odpocząć i poczytać.
Ania i Pawełek skradły nasze serca bez reszty. Sympatia obopólna z Anią to już kilkuletnia historia. Ale jej intensywność bynajmniej nie maleje. Z Pawełkiem dobrze poznaliśmy się w tym roku. Można się z nim doskonale dogadać, a jego osobisty urok i prawdziwa dziecięca szczerość potrafią niejednokrotnie wzruszyć a czasem rozbawić do łez. I te nasze poranne rozmowy: ciocia, gdzie jedziesz?; a po co?; wrócisz wieczorem?…
Pentowo – Europejska Wioska Bociania. Odwiedził ją w tym roku Rysiu. Ja w tym czasie odpoczywałam w cieniu brzóz.
Budki lęgowe na drzewach tuż obok restauracji Karczma Rzym w Kiermusach. Niebywały skwar, jaki tego dnia dokuczył nawet Rysiowi pozwolił nieco złagodzić upał w cieniu drzew przy Karczmie. Odpoczęliśmy tu dobrze po odwiedzeniu Pentowa. I jak przystało na upalny dzień zjedliśmy chłodnik, który jak zwykle smakował wybornie. Na osłodę torcik – też całkiem niezły.
Z Kiermus na obiad do Tykocina. Tradycyjnie do restauracji Villa Regent. Ryś obowiązkowo na indyka duszonego w cymesie z kuglem pomarańczowym. Do tego zimna Gira i chłód klimatyzowanej sali. Mieliśmy nadzieję, że po wyjściu z restauracji temperatura powietrza spadnie chociaż do 30 stopni.
Tego upalnego dnia odwiedziliśmy Kurowo, na chwilę tylko, bo napływające chmury wieszczyły niezłą burzę. Skończyło się strachem a burza na szczęście „poszła” sobie bokiem.
Z cyklu krzyże przydrożne
Przemierzając kilometry mijaliśmy wiele przydrożnych krzyży. Uwieczniłam na fotografii tylko jeden.
Z cyklu swojskie klimaty
Takie widoki coraz rzadziej można zobaczyć na Podlasiu. A szkoda. Ten poniżej mogłam oglądać każdego ranka z balkonu pokoju, w którym gościliśmy we Frankach.
Rudbekia purpurowa to według mnie królowa wszystkich rudbekii.
Moja ukochana dorodna, wielokwiatowa dziewanna i słoneczniki przed wiejską chatą – to coś co lubię najbardziej. Żadna tuja czy cyprys nie są w stanie zastąpić tego widoku. Takie były kiedyś wiejskie klimaty. A teraz niestety coraz częściej wspomniane tuje, cyprysy i inne iglaki – dlaczego?…
To także wspaniały przykład godny do naśladowania. Ustawione w rzędzie doniczki z aloesami przed wiejską chatą wyglądają wspaniale. A roślina nie wymaga dużej uwagi. Poza niewątpliwymi walorami estetycznymi aloes należy do grupy roślin dobrych na wszystko. Posiada bardzo szerokie walory lecznicze.
Tak przypadła mi do gustu ta aloesowa rabata, że chyba rząd takich doniczek znajdzie i u mnie miejsce w Tuchomku.
Leśna bimbrownia. Czyżby Panowie tylko przypadkiem właśnie na ten obiekt zwrócili szczególną uwagę?
Kościół pod wezwaniem Matki Boskiej Jagodnej.
Zabytkowy, XVII- wieczny drewniany budynek sakralny przeniesiony tu z miejscowości Grodzisk. Kościół umiejscowiony jest tuż przy Ogrodzie Biblijnym i w niedaleko Rosarium.
Matka Boża Jagodna, spoglądająca z głównego ołtarza jest uznawana za patronkę zbieraczy ziół.
Bardzo ciekawy ogródek z roślinami biblijnymi tuż obok drewnianego kościoła Matki Boskiej Jagodnej.
Czyżby… a jednak – nieduże wydzielone poletko konopi. Co za zapach…
Na niewysokiej górce utworzono punkt widokowy. Z góry ogród prezentuje się wspaniale.
Po długim spacerze chwila wytchnienia w restauracji. Dużo gości, gwarno. Zaczęło lekko mżyć i od razu zgłodniali turyści zdążali na obiad. Znaleźliśmy miejsce na górze. Rysiu i Jola zdecydowali się na schab z trawą żubrową a Grzesiu i ja raczyliśmy się cielęciną.
Po obiedzie zaglądnęliśmy jeszcze do stodoły. Można tu poskakać na sianie (jest to wprawdzie kącik wydzielony dla dzieci, ale jakby ktoś koniecznie miał ochotę…). Ciekawe siedziska zrobione z siana przykryte dywanikiem. No i można tu zjeść bardzo dobre, produkowane na miejscu ekologiczne lody.
W tej części Zakątka można spotkać wszelakie zwierzęta i ptactwo, gdzie niewątpliwie króluje z szeroko rozpostartym ogonem pięknie upierzony paw.
W sklepie można kupić ekologiczne przyprawy, herbaty, oleje, miody i inne dobrodziejstwa.
Zakupy owocne, jak widać.
Po długim i obfitującym w estetyczne i duchowe wrażenia dniu spędzonym w Korycinach, chcąc spełnić prośbę Anusi dojechaliśmy aż do Niewodnicy. Jak twierdził nasz przewodnik Grzesiu tylko w tym sklepie dostaniemy lizaki o smaku coli. I rzeczywiście były, a więc zamówienie Ani zrealizowane. Okazało się, że ten sklep zaopatrzony był nie tylko w lizaki…
W związku z powyższym pra-parapetówkę u p.p. Joli i Grzegorza mamy już za sobą…
Wyraz na twarzach nieco znużonych turystów powiedziałabym dość refleksyjny.
Gratulujemy jeszcze raz. Dobra robota. Wiecie, że bardzo serdecznie Wam kibicujemy!
Nosek i Todor rezydenci z Truskolas, są nieodłącznie wpisani w ten krajobraz. W upalne sierpniowe dni, kiedy temperatura w cieniu sięgała powyżej 30°C, wylegiwali się na rozgrzanym chodniku lub ławce niczym legwany. Do pozazdroszczenia, bo ja w tym czasie schowana skrzętnie przed słońcem wylewałam przysłowiowe siódme poty.
Suto okraszone kluski z mięsem, czy cepeliny, jak kto woli, to Irenki specialite de la maison. Rysiowi uśmiech nie schodzi z lica. Pychota!
„Franki w Stypułkach”.
Świątecznie, w gronie rodzinnym na proszonym barbecue u Iwonki i Leszka.
Leszek – Szef od barbecue.
Nie ma jak steki w wykonaniu Leszka. Mniam – my amatorzy dobrego mięsa, oczywiście medium-stek.
Leszek, jak widać zadowolony ze swego dzieła, zobaczymy jak zareagują konsumenci…
Moi mali ulubieńcy. Widać, że dopadły i przetrzepały ciociny zamrażalnik. Podobnie jak miłośnicy steków smakowicie pochłaniają śmietankowe z polewą karmelową. Ciocia Jagoda też dostała gryza…
Jak Tata nie ma być dumny z takiej małej kobietki, kokietki. Aniu, Twoja stylizacja na medal i te markowe sandały rodem z NY – wow.
Szykowna, uśmiechnięta i z klasą Iwonka zawsze bezbłędnie potrafi pełnić swoją rolę.
„Obraz rodzinny na trawie”
Prawdziwa sielanka. Nic dodać nic ująć. Pogoda sprzyjała leniuchowaniu na trawie, zwłaszcza po sutym obiedzie. Każdy znalazł coś dla siebie. Jedni na kocu, inni w altanie racząc się kawą i szampanem, jeszcze inni na schodach z lodem na patyku, albo w salonie – amatorzy mocniejszych trunków i wyśmienitego jadła.
Kochanie, co za powaga! Czyżby zasadnicza różnica zdań ? Uśmiechnij się, jutro będzie lepiej – jak mówią słowa piosenki.
Piękny zachód słońca sfotografowany w okolicach wsi Czajki w drodze do domu po całodziennych wojażach.
Sierpniowa Biesiada Miodowa w centrum Tykocina. Upalna sobota, tłumy miłośników gryczanych, lipowych, spadziowych i innych rodzajów „słodkich nektarów” – prawdziwych dobrodziejstw natury.
Na stoiskach można było kupić tradycyjne, swojskie produkty z Podlasia, Kurpi i Litwy, a także wyroby artystów ludowych.
Asieńko! Jesteś naprawdę nie do poznania. A szkoda… Ale rozumiem, to południowe słońce…
Po trudach południowego skwaru, chwila ochłody w klimatyzowanej Villi Regent.
Asiu naprawdę nie warto unikać kamer. Trzeba powoli się oswajać. Niebawem, mam nadzieję, start do Top Model (tak mi się marzy)!
A jednak udało mi się zmylić „przeciwnika”. Piękna!
I jak tu nie kochać Ani! Dźwiga ze sobą swoje córeczki – raz, dwa, trzy, cztery? Każda ubrana, okryta kocykiem. To dla małej Anulki prawdziwe wyzwanie. A w dodatku jako pierwsza spośród całej gawiedzi gotowa na gościnny obiad do Stypułk. Znowu szykuje się balanga.
Iwonka, jak przystało na perfekcyjną Panią domu, przygotowała prawdziwą ucztę i dla żołądka i dla oka. Wspaniała sałatka suto obłożona prażonymi migdałami, szczególnie mnie zachwyciła i stała się inspiracją do zrobienia takowej na urodziny Olenki.
Bardzo miło było nam poznać ciocię i wujka Iwonki. Wujek z rodzaju tych, którzy w towarzystwie wiodą prym, rzucają anegdotami jak z rękawa nie ujmując przy tym żadnemu współbiesiadnikowi. Jeszcze raz serdecznie ich pozdrawiamy.
Powyżej duszona karkówka serwowana przez Amelkę; poniżej pieczone kurczaki w sosie kurkowym (prosto z lasu w Sierzputach) – mniam…
Tak miłym i smacznym akcentem zakończyliśmy swój tegoroczny urlop na Podlasiu. Za dwa dni powrót do Gdańska. No cóż, co dobre zawsze kończy się za szybko. Wszystkim dziękujemy raz jeszcze za rodzinną i serdeczną gościnę. Całusy!!!