Dwa tygodnie na Wyk’u upłynęło pod znakiem kiepskiej pogody. Było zazwyczaj pochmurno, często padało a temperatura oscylowała między 10 – 16 stopni. Zdarzył się jeden dzień piękny, słoneczny i ciepły. Był to pierwszy wtorek mojego pobytu u Joli. Restauracja w tym dniu jest zamknięta dlatego mogliśmy do woli korzystać z darów niebios. Trochę kalorii w postaci pysznych lodów skonsumowaliśmy w kawiarni racząc się jednoczśnie widokiem spokojnej morskiej toni i urokiem błękitnego nieba. Niestety był to pierwszy i ostatni tak piękny dzień w czasie całego mojego urlopu.
A potem jeszcze długi spacer najpiękniejszą w Niemczech promenadą nadmorską Sandwall z widokiem na Morze Północne i Wyspy Północnofryzyjskie, która jest niewątpliwie największą atrakcją turystyczną Wyk’u. Klaus przegonił nas zdrowo, do domu wróciłyśmy mówiąc dosadnie – „padnięte”.
A kilka dni później ulewa, która w ciągu kilkunastu minut zamieniła Grosse Strasse w rwący potok. Wejście do Restauracji natychmiast zabarykadowano co zapobiegło zalaniu. Służby miejskie stanęły na wysokości zadania i bardzo szybko wodę wypompowano. Ale wieść gminna o zalaniu restauracji była szybsza niż rwący potok. Migiem obiegła mieszkańców i wczasowiczów i spowodowała, że gości w tym dniu było mniej niż zwykle.
A tymczasem restauracja ma się bardzo dobrze rzec można śmiało, że lepiej niż kiedykolwiek. Zmieniają się szczegóły wystroju, detale. Mnie urzekła sympatyczna niewątpliwie dama dla której wino jest tańsze niż terapia.
Każdy gość może się tu odnaleźć. Serc i kranców z foto-kapslami przybywa w miarę jak przybywa nowych gości odwiedzających restaurację. Właścicielka skrupulatnie dokumentuje starając się nikogo nie pominąć. Te foto-kapsle jedyne w swoim rodzaju stanowią swoisty znak rozpoznawczy Restaurant zum Walfisch, są odznaką gościnności i bezpośredniego kontaktu z drugim człowiekiem.
Nowe dekoracyjne poduszki walfisch’e wykonane własnoręcznie przez właścicielkę stoją na tarasie puszczając oko do gości.
A ta bardzo wiotka i niewiarygodnie ciężka dama przyjechała z Polski po ostatniej wizycie Państwa Asbahr’ów. Swoje wdzięki eksponuje gościom na większym tarasie.
A kuchnia pod wodzą Klausa działała jak zawsze po mistrzowsku. Smakołyki niewiarygodnie łechtały nasze podniebienia i niestety nie wpływały na moje dietetyczne postanowienia. Do tego oczywiście dobre zimne piwo. To jest to.
Pogoda nie sprzyjała plaży za to pozwoliła zagłębić się w lekturze i zapomnieć o Bożym świecie. Wszystkie pozycje bardzo ciekawe, które „połyka się jednym tchem”. Polecam zwłaszcza książki autorki Romy Ligockiej, której jestem nieodłączną fanką.
Park an der Muhle to oaza ciszy i spokoju, wspaniała roślinność, zapach ziół i kwiatów, klimat sprzyjający odpoczynkowi i czytaniu oczywiście. Często tu przychodziłam z książką i parasolem pod pachą.
rosną tu całe łany wspaniałych funki o olbrzymich liściach
oraz bardzo dużo różnorakich ziół
w parku często goszczą gołębie no i na stałe zamieszkuje rodzina bociania
a na molo można obserwować mewy zaprzyjaźnione z turystami , które dumnie i śmiało paradują po deskach w swoich pięknych czarnych kapelusikach
z mola można też obserwować promy systematycznie i leniwie przypływające i odpływające z portu
Jednym z tych promów odbyliśmy w ostatni wtorek mojego pobytu na wyspie wycieczkę do Kiloni, gdzie odbywały się coroczne Kieler Woche
w oczekiwaniu na soczystego steka
Urodziny Joli fetowaliśmy w restauracji. Było dużo gości, wspaniałych prezentów i naręcza kwiatów.
najbardziej oczekiwany i bliski sercu prezent od Julki ze Szwajcarii dotarł w sam dzień urodzin
Jagöd, Twöj reportaz z pobytu u nas …przekroczyl wszelkie oczekiwania!!!..po prostu przepiekny, cieply , nam schlebiajacy i do tego interesujacy!!!Jestes prawdziwa artystka! O niczym nie zapomnialas!!!SUPER!…szkoda tylko, ze juz Ciebie nie ma z nami 🙁 ..caly rok musimy czekac na Twoja kolejna wizyte…ok…miedzy czasie bedzie Polska…:-) <3