Wielkanoc w tym roku spędziliśmy na Podlasiu. Jak zawsze jeździmy tam z ogromną radością, ciesząc się niezmiennie gościnnością i urokami tych okolic. Zgodnie z prognozami liczyliśmy na dobrą pogodę i rzeczywiście nie zawiedliśmy się. Było ciepło i słonecznie. Dobra pogoda sprzyjała odwiedzaniu wielu miejsc, które widzieliśmy już wielokrotnie oraz takich, które zobaczyliśmy po raz pierwszy.
Przystanek na łyk kawy i rozprostowanie kości – pole namiotowe Swaderki. Tu zawsze jadąc na Podlasie mamy przerwę w podróży. Latem zwykle jest dużo wczasowiczów. A tym razem jeszcze przed sezonem zupełny spokój i cisza, wokół ani żywego ducha. Jezioro spowite poranną mgłą a na nim pływająca dostojna i elegancka łabędzica ze swoim partnerem.
Święconka wielkanocna. Tę piękną kompozycję przygotowały dziewczynki z Lach.
Przy suto zastawionym stole świątecznym spotkała się wielopokoleniowa rodzina. Było wesoło i gwarnie. Biesiadowaliśmy długie godziny. Największą radość sprawiały najmłodsze pociechy – Anusia i Pawełek.
Kurowo – Narwiański Park Narodowy. Tu podziwialiśmy , nie pierwszy raz zresztą, piękny park z okazałym starodrzewem. No i obowiązkowy spacer „kładką wśród bagien”, która przez 600 metrów prowadzi drewnianym pomostem wśród bagiennej roślinności. Wszechogarniająca przyroda – tego nam było trzeba. Krajobraz nieco monotonny, ale obecność w całkowitej ciszy z naturą – to jest to!
Tykocin miasteczko, w którym czas się zatrzymał, to obowiązkowy punkt naszych podlaskich wycieczek. Oczaruje każdego, kto szuka miejsca spokojnego, nostalgicznego – z dala od zgiełku i szumu dużych aglomeracji. Nieustannie i zawsze z ciekawością podziwiamy monumentalność i przepych barokowego kościoła oraz prostotę jednej z największych synagog w Polsce. A przed synagogą od lat ten sam brodaty artysta otoczony wianuszkiem zaciekawionych jego twórczością turystów. I obowiązkowy spacer po nienaturalnie dużym jak na dwutysięczne miasteczko rynku, który jest świadectwem jego dawnej świetności.
Zwiedziliśmy – też już nie pierwszy raz – odrestaurowany zamek, który pachnie nowością, choć jego historia sięga XV wieku. Tu Zygmunt August trzymał królewskie dobra, tu umierał Janusz Radziwiłł podczas potopu szwedzkiego, tu gościli Władysław III Waza i car Rosi Piotr I i tu August II Mocny ustanowił Order Orła Białego. A dzisiaj mieści się tu hotel, restauracja i muzeum.
Z Tykocina bardzo wąską drogą wiodącą przez pola, łąki i lasy udaliśmy się do Kiermus, do klimatycznej restauracji Rzym, którą odwiedzamy zawsze będąc na Podlasiu.
Trzy kilometry od Tykocina, jadąc do Korycina po słynne sery korycińskie, odwiedziliśmy „królewskie” miasteczko – Knyszyn położone wokół Parku Krajobrazowego Puszczy Knyszyńskiej. W Knyszynie w lipcu 1572 roku zmarł Zygmunt II August. Jego śmierć została uwieczniona w dziele Jana Matejki „Śmierć Zygmunta Augusta w Knyszynie”.
Knyszyn w czasach panowania Zygmunta Augusta przeżywał złoty wiek. Został znacząco rozbudowany, ulice pokryto brukiem. Był jednym z ulubionych siedzib króla, Tu wypoczywał i władał Koroną i Litwą.
Nie ma już dworu w Knyszynie, gdzie rezydował król, ale jest pomnik ufundowany przez mieszkańców tej ziemi. Jest też wiele tablic informujących o pobycie monarchy w tym miejscu.
Niedawne „kuchenne rewolucje” przeprowadzone przez Panią Gessler w knyszyńskiej restauracji „Kugel” skusiły nas do jej odwiedzenie i skosztowania specjałów kuchni żydowskiej. Miła obsługa, smacznie i suto. Restauracja „Kugel” w Knyszynie godna polecenia.
Do Korycina przyjechaliśmy przede wszystkim po słynne sery korycińskie wytwarzane tradycyjną metodą przez niektóre gospodynie. Gmina Korycin i kilka okolicznych słynie również z uprawy truskawek. Tu rok rocznie pod koniec czerwca odbywa się festyn połączony z bitwą na truskawki i z licznymi konkursami. A na rynku stoi truskawkowa księżniczka.
Trudno znaleźć podlaską wieś bez krzyża czy kapliczki. Są one wpisane w tutejszy krajobraz.
Z każdą chwilą coraz mniej starych drewnianych domów, które były tak charakterystyczne dla podlaskiego krajobrazu. Giną na naszych oczach. Ja mam do nich sentyment i każdą napotkaną drewnianą chatę fotografuję. Niedługo pozostaną już tylko na fotografiach.
Niektóre z nich to dosłowna ruina. Nadają się tylko do rozbiórki. Niezamieszkałe, opuszczone. Można zajrzeć do środka…
Pentowo – europejska wioska bociania. Pierwsze bociany już na gniazdach. Niebawem będzie ich znacznie więcej.
Lachoscy ulubieńcy leniwie wygrzewają się na wiosennym słońcu.