Lato – 13 sierpień – to początek naszego jedenastodniowego wypadu do podlaskich uroczysk, gdzie życie toczy się w zgodzie z przyrodą i jej kalendarzem, gdzie można „zatrzymać się”, zebrać myśli, wyciszyć. Nawet turystyczne szlaki nie przytłaczają ilością turystów, choć przyznać trzeba, że z roku na rok jest ich niestety coraz więcej.
***
Pierwszy przystanek tradycyjnie w Swaderkach nad jeziorem Maróz koło Olsztynka. Pięknie położone jezioro objęte strefą ciszy, stary sosnowy las – miejsce w sam raz na krótki wypoczynek, rozprostowanie kości i wypicie kubka gorącej kawy.
Bocian jest nieodłączną częścią podlaskiego krajobrazu. Zawsze obserwujemy te piękne ptaki, które niezmiennie nas fascynują i skrupulatnie liczymy każdego napotkanego w drodze bociana. W tym roku podczas 11 dni wakacji spotkaliśmy aż 298 osobników tego gatunku.
Na lampie – bociek z Waniewa. Witał nas w tym miejscu prawie każdego ranka, kiedy wyruszaliśmy na podbój turystycznych szlaków Podlasia.
Zapada zmierzch, który przyspiesza deszczowa nieprzyjazna aura. W drodze do Frank spotkaliśmy niecodzienną grupkę uczestników drogi. Kroczyli dostojnie, bez pośpiechu nie zwracając uwagi, że na zakręcie raczej nie wypada…
Waniewo – nasza tegoroczna wakacyjna ostoja.
Każdy poranek cieszył nas niecodziennym dla mieszczuchów rozpościerającym się za oknem widokiem. Muczenie pasących się nieopodal krów, to jedyne odgłosy jakie dochodziły do nas każdego ranka. No czasem jeszcze, choć znacznie wcześniej, można było usłyszeć pianie koguta.
To także obrazek z Waniewa. Swojski i nieczęsto już dzisiaj spotykany na polskich wsiach. Krowy wracają na nocleg do swoich obór po całodziennym wypasie na zielonych, soczystych nadnarwiańskich łąkach.
Ta czarno-biała piękność znosząca jaja – odwróciła się tyłem do kamery – szkoda…
To także obrazek z Waniewa. To sympatyczne stadko jest hodowane nie dla rekreacji niestety…
Waniewo położone jest nad lewym brzegiem rzeki Narew w otoczeniu lasów, łąk i pól. W połączeniu z czystym powietrzem, nieskażonym środowiskiem jest atrakcyjnym miejscem do wypoczynku. Nie mogliśmy w pełni skorzystać z uroków tego miejsca z uwagi na kapryśną pogodę, ale na szczęście kilka słonecznych dni pozwoliło na pełny kontakt z przyrodą.
Na wyjątkowy spacer kładką prowadzącą przez bagna wzdłuż Narwi i jej rozlewisk wybraliśmy piękny, słoneczny sobotni dzień. Magia. Po prostu. Nadnarwiańska drewniana kładka o długości 1,5 km łączy ze sobą dwie położone na przeciwległych brzegach rzeki miejscowości: Waniewo i Śliwno.
Nie jest to zwykły spacer drewnianą kładką, ale prawdziwa przeprawa. Drewniane pomosty połączone ze sobą w pięciu miejscach ruchomymi tratwami, które własnoręcznie za pomocą lin i łańcuchów trzeba przeciągnąć po rzece, aby dostać się na przeciwległy koniec kładki. Wymaga to trochę siły i jest dodatkową atrakcją tej wyprawy.
Tych momentów, kiedy trzeba użyć siły do przedostania się na kolejną część kładki licząc również drogę powrotną jest w sumie dziesięć. Rysiu radził sobie doskonale jako przewoźnik. Ja tylko dokumentowałam.
Pośrodku kładki jest wieża obserwacyjna z miejscami na odpoczynek, ewentualny posiłek no i przede wszystkim na możliwość podziwiania wszystkiego co wokoło…
Wyprawa kładką na trasie Waniewo – Śliwno i Śliwno – Waniewo zwieńczona zasłużonym relaksem.
W domowych pieleszach – Romcia – moja najlepsza kuzynka i jej dzieło – bukiet na Święto Matki Boskiej Zielnej.
A to dzieło Joli. Babeczki ozdobione malinkami prosto z krzaka. Trudno było oprzeć się pokusie. I choć ostatnio unikam słodyczy to tym razem poległam.
Teoś – kotek rodem z Warszawy przysłany przez Natkę – jego Panią – na wakacje do Lach. Rysiu – jak widać – z dużą rezerwą i ostrożnością podchodził do małego posiadacza ostrych pazurków, których ślady już pierwszego dnia Teodor zostawił na jego dłoni.
Czas naszego podlaskiego urlopu, to również, a może nawet przede wszystkim, czas igrzysk olimpijskich. Zmagania olimpijczyków najlepiej śledziło się z tego miejsca, które Rysiu zawsze zajmował bez uprzedniej rezerwacji… Emocji przy oglądaniu olimpijskich wyczynów było dużo. Kibicowaliśmy gromadnie, ponieważ igrzyskami zainteresowani byliśmy wszyscy bez wyjątku. Razem łatwiej było znosić rozczarowania i radośniej fetować sukcesy.
W Pentowie tym razem nie zastaliśmy wielu bocianów. Zapewne żerowały na pobliskich łąkach. Ale za to w stajni spotkaliśmy dwóch sympatycznych przystojniaków. I choć właściciele zapewniają, że konie w ich stajni są spokojne i opanowane, to jeden z nich bynajmniej takiego wrażenia nie sprawiał.
Każdy, kto miał okazję wypoczywać na Podlasiu mógł spróbować, w dosłownym tego słowa znaczeniu jak smakuje wielokulturowość. Przeplatają się tu różne kuchnie: polska, litewska, tatarska, żydowska. W tej ostatniej w tym roku szczególnie zasmakowaliśmy. A to za sprawą wspaniałego kucharza i sympatycznego klimatu, jaki oferuje restauracja Regent. Klezmerskie piosenki, które delikatnie pobrzmiewają z głośników Villi Regent, położonej tuż przy synagodze i przepyszne dania kuchni żydowskiej sprawiały, że prawie każdego dnia w porze obiadu odwiedzaliśmy to miejsce.
Indyk w cymesie – pierś z indyka duszona w marchewce z miodem podana z pieczenią z ryżu i pomarańczy – w tym daniu Rysiu się rozsmakował.
Cymes to danie rodem z kuchni żydowskiej, podaje się je w radosne święta żydowskie, święto Pascha i Rosz ha-Szana. Przygotowywane z mięsem, jako słodki gulasz lub wersja bez mięsa. Cymes z marchewki ma niesamowity smak – słodki, pachnący cynamonem, z nutką ostrości… a im cymes słodszy tym lepszy. Świetnie komponuje się z pieczonym drobiem.
Kugel – pieczeń z tartych ziemniaków podany z kwaśną śmietaną,wędzonym łososiem i sosem grzybowym- to jeden z moich faworytów w Regencie.
czulent – gulasz szabasowy z soczystej wołowiny z fasolą i warzywami.
Nie byłoby kuchni żydowskiej bez czulentu – tradycyjnej potrawy podawanej w szabat. Czulent najczęściej zawiera fasolę, koszerną wołowinę, cebulę, korzenne przyprawy,kaszę albo ziemniaki.
Wspaniały zimny litewski kwas chlebowy Gira – pycha!
Desery serwowane w Regencie świeże, domowe. Trudno było się oprzeć…
Karczmę Rzym w Kiermusach odwiedziliśmy tylko jeden raz. Zbyt hałaśliwe i pełno turystów. Może dlatego, że byliśmy w sobotę. Trochę nas to zniechęciło, choć kaczka była pyszna, ale ziemniaki niestety zimne…
Za to w restauracji żydowskiej Tejsza, mieszczącej się w podziemiach dawnej małej Synagogi w Tykocinie odnaleźć można przedwojenną atmosferę. Muzyka, wystrój, dobra żydowska kuchnia pozwalają skutecznie przenieść się w czasie. To nie jest modna, podążająca za trendami knajpa, ale zwykła domowa restauracja. Miejsce z duszą. Czujesz się tu swobodnie. Atmosfera nie narzuca żadnych konwenansów. Meble pamiętają czasy Gierka, oryginalne makatki, przemiła obsługa. Jeśli ktoś odwiedzi Tykocin, to grzechem byłoby pominąć to miejsce. Tejsza w języku jidysz znaczy koza. Zwierzę to było w tradycji Żydów podlaskich uważane za symbol szczęścia i dobrobytu.
Tykocin to skarb Podlasia taki podlaski Kazimierz i perła baroku. Tu zawsze czujemy się wspaniale.
Uwielbiam murale…
Ten nielegalny element życia obozowego nie przybrał takich rozmiarów nigdzie jak w Ravensbruck. W obozie tym bowiem osadzono kadrę profesorską i nauczycielską z całej okupowanej Polski (ponad czterysta osób), co umożliwiło stworzenie klas wszystkich poziomów edukacyjnych dla wielu kobiet poddanych terrorowi i eksperymentom medycznym.
XVII Tykocińska Biesiada Miodowa (21 sierpnia). Odwiedziliśmy ją wraz z Jolą, Grzesiem i Natką. Pogoda super, zakupy udane.
I jeszcze krótka fotorelacja z dnia spędzonego w Białymstoku.
Spacerując białostocką starówką nie sposób ominąć Wedla. Kawa i pyszny czekoladowy jogurt z wedlowskim torcikiem to niezłe połączenie.
Zachwycające kwiatowe kule.
Pałac Branickich to zawsze obowiązkowy punkt programu.
Park Branickich zawsze zachwyca. Tym razem skoncentrowaliśmy się na jego części angielskiej.
Zakupy też udane – tak przy okazji…
Panowie uwielbiają militaria. Fascynują ich niezmiennie od dzieciństwa.
I kilka fotek z serii podlaskie przydrożne krzyże i kapliczki.
Drewniane domy z serii – ocalić od zapomnienia