W słoiczku umieszczamy wszystkie składniki na dresing. Dokładnie zakręcamy słoik. Łączymy je ze sobą przez energiczne potrząsanie słoikiem.
Buraki myjemy, nakłuwamy wykałaczką, owijamy w folię aluminiową i pieczemy około 45-50 minut w piekarniku nagrzanym do 190 stopni. Gruszkę kroimy w cienkie plasterki.Skrapiamy sokiem z cytryny i krótko przesmażamy na patelni z łyżeczką miodu.Upieczone, ostudzone buraki obieramy i kroimy w cienkie plasterki.Sałatę wykładamy na półmisku, solimy, doprawiamy pieprzem i skrapiamy połową przygotowanego sosu.
Na sałacie układamy plasterki buraków, na burakach wykładamy pokrojony w kostkę ser feta. Na fecie kładziemy plastry podsmażonych gruszek. Wszystko posypujemy posiekanymi orzechami włoskimi. Na sałatkę wylewamy pozostałą cześć dresingu.
Dziś moja kolejna focaccia w nieco innej odsłonie 😀 Tym razem ozdobiona czerwoną cebulą i natką pietruszki 😉
Focaccia najlepiej smakuje na gorąco prosto z piekarnika, ale zachwycać będzierównież na zimno.
500 g mąki pszennej
paczka drożdży suszonych (7 g)
100 g masła
260 ml mleka
2 jaja
1 płaska łyżeczka soli
3 łyżki oliwki z oliwek
czerwona cebula, natka pietruszki
W rondelku roztopić masło, dolać mleko, podgrzać (nie należy zagotować), lekko ostudzić.
Mąkę przesiać, dodać sól i drożdże, wymieszać.
Do mąki wlać przestudzone mleko z masłem oraz jaja, wyrobić.
Przykryć ściereczką i odstawić na godzinę w ciepłe miejsce.
Formę (taką z wyposażenia piekarnika) wyłożyć papierem do pieczenia. Wlać łyżkę oliwy z oliwek. Rozsmarować dłońmi po całej powierzchni. Natłuszczonymi dłońmi przenieść na papier wyrośnięte ciasto i powoli je rozciągać aż do momentu kiedy ciasto równomiernie pokryje całą formę do pieczenia.
Palcami zrobić wgłębienia w cieście. Całość delikatnie skropić resztą oliwy.
Czerwoną cebulę obrać , pokroić w plasterki, z których następnie formować „kwiatki”. Z natki pietruszki ułożyć łodyżki.
Piec w piekarniku rozgrzanym do 190 stopni przez około 20 – 25 minut.
Co zrobić z odłamanych końcówek szparagów? Nie trzeba ich wyrzucać. W smaku są identyczne jak ich górna część. Można zatem przygotować z nich pyszny szparagowy krem 😀 Dzięki temu możemy gotować zgodnie z filozofią zero waste. A więc do dzieła 🙂
końcówki z 2 pęczków zielonych szparagów
1 batat
1 spora czerwona cebula
1 nieduża marchewka
4 ząbki czosnku
2 łyżki masła
około 1,5 litra wody
3 łyżki posiekanego koperku
kwaśna,gęsta śmietana 18% (według uznania)
sól, pieprz, gałka muszkatołowa do smaku
Cebulę i czosnek posiekać i zeszklić na maśle. Ostawić.
Szparagi obrać z wierzchniej warstwy (obieraczką do ziemniaków) i pokroić w centymetrowe kawałki (w ten sposób pozbędziemy się łyka).
Batata obierać ze skórki i pokroić na nieduże kawałki.
w Ten sam sposób postąpić z marchewką.
Do garnka wrzucić szparagi, batata, marchewkę i podsmażoną cebulę z czosnkiem. Zalać wodą, dodać sól i gotować do miękkości, około 30 minut. Zblendować wszystko na gładkie puree.
Podawać z posiekanym koperkiem (sporo, chyba, że ktoś nie lubi), łyżeczką śmietany oraz grzankami z serem*
*/ bagietkę kroję na kromki. Smaruję masłem i przekładam na patelnię stroną posmarowaną. Kiedy się zrumienią odwracam na drugą stronę i na każdą kromkę kładę cienki plaster żółtego sera. Jeszcze chwilę podsmażam aż ser się lekko roztopi.
Mąkę przesiać na stolnicę. Dodać zimne masło i posiekać. Posolić. Zrobić kopczyk, w kopczyku dołek. Wybić jaja. Wymieszać nożem, następnie szybko wyrobić ciasto. Włożyć na 1/2 godziny do lodówki.
Schłodzone ciasto lekko zagnieść, rozwałkować i przełożyć do wysmarowanej masłem foremki na tartę (średnica 32 cm). Nakłuć widelcem. Wstawić na 15 minut do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni.
Zrobić farsz. Jaja wybić do miski i roztrzepać. Dodać śmietanę i posiekaną dymkę. Wymieszać.
Szparagi umyć i osuszyć. Odłamać zdrewniałe końcówki. Główki odciąć i odłożyć. Łodyżki pokroić w grube plastry i wrzucić do farszu. Przyprawić świeżo otartą gałką muszkatołową, solą i pieprzem. Wymieszać i przełożyć na podpieczony spód. Na wierzchu ułożyć główki szparagów.
Wstawić na ½ godziny do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni C.
Pasta z soczewicy z suszonymi pomidorami naprawdę godna polecenia. Aromatyczna, rewelacyjnie sprawdza się w roli smarowidła na kanapki lub jako dip do warzyw.
200 g suchej zielonej soczewicy
2 cytryny
4 łyżki pasty tahini
8 kawałków suszonych pomidorów z zalewy oliwnej
4 łyżki oliwy w tym 2 tej z pomidorów
sól do smaku
4 ząbki czosnku
kilka łyżek wody do uzyskania pożądanej konsystencji
kilka szczypt mielonego kuminu lub zataru lub też curry
kilka szczypt kurkumy
do posypania czarnuszka lub sezam czy ulubione zioła
200 gramów suchej zielonej soczewicy wsypać do garnka i zalać zimną wodą. Zamieszać. Odlać mętną wodę. Czynność powtórzyć kilka razy, do momentu w którym woda będzie przezroczysta. Wlać wodę na 2 cm powyżej ziaren soczewicy. Osolić. Zagotować. zmniejszyć ogień i gotować do miękkości (około 10 minut). Po ugotowaniu dolać zimnej wody i odcedzić na sicie.
Wycisnąć sok z cytryn.
Czosnek obrać i przecisnąć przez praskę.
Do miski, malaksera lub blendera włożyć soczewicę, pomidory suszone, sok z cytryny, oliwę, czosnek, sól, kumin (lub zatar czy curry), kurkumę i w miarę potrzeby przegotowaną wodę – zmiksować.
Przełożyć do słoika, polać oliwą i posypać czarnuszką, sezamem lub ziołami 😉
Na weselu Natki i Radka. Było rewelacyjnie, wspaniale, pięknie. Pod każdym względem impreza na medal. Będziemy ją zawsze mile wspominać 🙂
Zabawa była tak przednia, że zabrakło nam weny i czasu aby uwiecznić ją na fotografiach. Ale nic straconego, niebawem będą profesjonalne, wykonane przez fachowców. A tymczasem kilka naszych, trochę nieudolnych. No cóż ale w trakcie dobrej imprezy to zrozumiałe 😉
Na parkiecie bezwzględnie Tobiś wiódł prym. Nawet nie próbowaliśmy mu dorównać. Był niestrudzony. Po prostu „pozamiatał 😉
Prawie dwa majowe tygodnie na podlaskiej ziemi w doborowym towarzystwie, z piękną pogodą i luksusową miejscówką (ukłony dla darczyńców z NY 😉 ) na długo zostaną w naszej pamięci. Czas spędzony z Agą, Bartkiem, Olenką i Tobisiem był nadzwyczajny 🙂 To były pod wieloma względami nasze najlepsze podlaskie wakacje i fajnie byłoby je kiedyś powtórzyć 😀A plany już są …
W domowych pieleszach…
We Frankach wspaniałe przyjęcie przygotowane przez Sylwię. Stół uginał się od pyszności. Wykwintnie i przewybornie. Do dzisiaj czuję smak doskonałej kaczki z chrupiąca skórką i pieczonymi jabłkami, polędwiczek z kurkami i znakomicie przyrządzonymi szparagami, mniam … 😀Jak Ty Dziewczyno zdołałaś to wszystko przygotować? Wielki szacun 🙂
Dalszy ciąg kulinarnych doznań. Tym razem rodzinnie z dziećmi i wnukami w tykocińskim Alumnacie. Po sutym obiedzie marszruta po Tykocinie na czele z Bartkiem. Nieco dla nas wyczerpująca, ale daliśmy radę 😉
U Tobisia, nieopodal synagogi nastąpiło lekkie „zmęczenie materiału”. Ale nie dziwota wszak po całodziennych turystycznych zmaganiach (Waniewo, Kurowo, Tykocin) nasz dzielny turysta miał do tego całkowite prawo 😀
Smakowite żydowskie desery w Willi Regent wzbogacone subtelnymi dźwiękami nostalgicznej klezmerskiej muzyki 🙂 To nasz stały punkt programu podczas odwiedzin Tykocina 🙂
Wizyta w Niewodnicy Koryckiej
I choć na stole nie brakowało innych smakołyków, toprzygotowane przez Jolę pieczone jabłka nadziewane kaszanką były hitem wieczoru. Godne polecenia danie, zwłaszcza jak ma się do dyspozycji przednią, weselną kaszankę 😉 Wieczór zdominowany wspomnieniami z wesela i oglądaniem pierwszych sesji zdjęciowych. Oczywiście dla Tobisia najważniejszy był Fiołek i Kefir, koty Asi. Wspomina je często, zwłaszcza Fiołkawcielając się w jego postać 😉
Nie sposób zapomnieć smaku weselnej babki ziemniaczanej, którą serwowałam podsmażoną i okraszoną pysznym boczkiem. Mniam…Nie ma to jak „resztki z pańskiego stołu” 😀
W Białymstoku spędziliśmy cały dzień w Towarzystwie Hani i Zuzi. Spotkanie przy Pałacu Branickich, spacer po okolicznym parku, podziwianie miasta z 30 metrowej wysokości na diabelskim młynie, który ustawiony został na Rynku Kościuszki (wszak nie wszyscy okazali się śmiałkami;) )
A potem lancz, kawa, słodkości, co kto wolał. Suto i wesoło. I jeszcze długi spacer w poszukiwaniu jednego z piękniejszych białostockich murali, dziewczynka z konewką. Mural powstał w 2013 roku i nikt wtedy nie spodziewał się, że wkrótce stanie się symbolem miasta i będzie odwiedzany przez rzesze turystów 🙂
Nasza majówka rozpoczęła się z przytupem już 30 kwietnia – weselem Natki i Radka. Ale o tym za chwilę.
Jako że wesele odbyło się w Majątku Howieny w Pomigaczach mieliśmy okazję następnego dnia po śniadaniu eksplorować to klimatyczne miejsce. Teren wielki i pięknie zagospodarowany – sielski klimat. Jest tu mini zoo z uroczymi małpkami, alpakami, osiołkiem. Dużo staroci, które goszczą wśród starych chat, kuźni, wieży strażackiej, zabytkowego wiatraka, starego dworku. Dzieci były zachwycone 🙂
Po atrakcjach w majątku Howieny, długi słoneczny dzień pierwszomajowy pozwolił jeszcze na dalszą wycieczkę szlakiem tatarskim do Kruszynian i Bohonik.
Kolejny dzień turystycznych zmagań Bartka to Ziołowy Zakątek w Korycinach. Tu na 20 hektarach można podziwiać kulturę i tradycję Podlasia, charakterystyczne wiejskie zabudowy, rękodzieło i wszechobecne zioła. Nie był to jednak szczyt ich rozkwitu, a zaledwie pierwsze oznaki wiosennego budzenia się do życia. My byliśmy tu kilkakrotnie letnią porą, kiedy intensywny zapach ziół działa wręcz oszałamiająco.
Podziwianie rozlewisk Narwi na kładkach w Waniewie i Kurowie.
Kładka Waniewo – Śliwno to bez wątpienia jedna z największych atrakcji Narwiańskiego Parku Narodowego. Ma dokładnie 1050 metrów długości oraz kilka przepraw pływającymi pomostami zawieszonymi nad rozlewiskami na stalowych linach.
Niestetycześć kładki od strony Waniewa jest doszczętnie zniszczona. Kończy się na rzecze, w której pływają jej fragmenty. Turyści są zawiedzeni. Co więksi śmiałkowie chcąc skorzystać z tej atrakcji zmuszeni są do przechodzenia przez Narew w bród.
Bartek na plecach z Tobisiem pokonał przeszkodę, a w ślad za nimi ambitnie ruszyły Aga i Olenka 😀Brawo!
Waniewo i Kurowo w naszym wydaniu. Nie tak odważnie jak dzieci, a to z racji, że przed kilku laty mieliśmy już przyjemność zaliczyć trasę na kładce Waniewo – Śliwno 😉
Czas na Pentowo – europejską wieś bocianów. Hmm… który to już raz? Nie zliczę, ale na pewno za każdym pobytem na Podlasiu nie potrafiliśmy sobie odmówić bytności w tym bocianim raju 😉
Nieprzeciętna wyprawa, którą Bartek zorganizował swojej rodzinie to niewątpliwie wypad do największego, najdzikszego wśród wszystkich parków narodowych – Biebrzańskiego Parku Narodowego.
Rozlewiska Biebrzy, mokradła i bagna są nad wyraz trudnymi terenami, często niemożliwymi do przejścia. Udając się w te bagniste tereny trzeba zaopatrzyć się w odpowiednie obuwie, najlepiej w solidne gumowce. I tego zabrakło naszym podróżnikom 😉 Ale i tak wrócili szczęśliwi i pełni wrażeń 😀
Na koniec relacji nie mogło zabraknąć zdjęcia z Frank. Ile wspomnień, wzruszeń, radosnych chwil, wspólnych przeżyć gromadzonych przez lata związanych z tym miejscem. Hmm …, zrobiło się nostalgicznie 😉
Spacer w skąpanym słońcem Sopocie zwieńczony obiadem w gruzińskiej restauracji Ocneba. Krótko i na temat – gruzińskie niebo w gębie. Pikantna, znakomicie doprawiona wołowina podana w żeliwnym naczyniu z gruzińską świeżo wypiekaną bułką. Pychota 🙂
Na Monciaku spotkać można Pinokia. Kogo on nam przypomina ? 😀
Pyszne, cytrynowo czekoladowe muffinki to imieninowy łakoć dla Bartosza 😉Sto lat Synu!
Do jednej miski wsypujemy suche składniki – mąkę, cukier, cukier waniliowy, proszek do pieczenia, sól. Do drugiej miski wbijamy jaja i roztrzepujemy rózgą, następnie dodajemy jogurt i ponownie mieszamy do połączenia składników. Wlewamy olej, mieszamy. Na końcu dodajemy sok i skórkę z cytryny. Mokre składniki wlewamy do suchych i mieszamy. Do formy muffinkowej wyłożonej papilotkami nakładamy po łyżce ciasta. Na ciasto kładziemy po kostce czekolady i przykrywamy drugą łyżką ciasta. Pieczemy w piekarniku nagrzanym do 180 stopni przez 25 minut. Kiedy muffiny przestygną polewamy czekoladą roztopioną w kąpieli wodnej z dodatkiem śmietanki. Ozdabianie dowolne w zależności od okoliczności 😀
Pyszne, sycące i aromatyczne danie. Dobre czerwone wino podbija smak i nadaje charakteru.
Bardzo lubię podane z grzanką i masłem czosnkowym. Pyszne jest także z pure ziemniaczanym, ryżem czy kuskusem. Pycha 😉
150 g suchej zielonej soczewicy
4 szalotki
2 marchewki
2 łodygi selera naciowego
200 g pieczarek portobello
4 ząbki czosnku
200 ml czerwonego wytrawnego wina
200 ml bulionu
olej do smażenia
liście laurowe i ziele angielskie
2 łyżki sosu sojowego
1 łyżka wędzonej papryki
1 łyżka suszonego tymianku
sól do smaku
W osobnym garnku ugotować soczewicę. W głębokiej patelni rozgrzać olej. Wrzucić na niego liście laurowe, ziele angielskie i pieczarki pokrojone na ćwiartki. Smażyć chwilę. Dodać pokrojoną w półplasterki marchewkę. Ponownie chwilę smażyć, a następnie dodać pokrojony w plasterki czosnek i posiekaną cebulę. Smażyć przez chwilę. Dodać sos sojowy, paprykę i tymianek. Po chwili wlać wino. Kiedy alkohol odparuje dodać ugotowaną soczewicę i zalać bulionem. Gotować na małym ogniu przez 20 – 25 minut.W razie potrzeby doprawić solą.