Wizyta Natki i Tadzia
Atmosfera rodzinna, ciepła i radosna. Tadziu grzeczny, roztropny, uroczy. Zawojował nas kolejny raz i ciocię Anitę również.
Magiczne spojrzenie pełne uroku i czaru.
Wizyta Natki i Tadzia
Atmosfera rodzinna, ciepła i radosna. Tadziu grzeczny, roztropny, uroczy. Zawojował nas kolejny raz i ciocię Anitę również.
Magiczne spojrzenie pełne uroku i czaru.
Doczekało się. Pomalowałam. Kolor? Miał być żółty. A jest? Chyba bardziej kanarkowy, może trochę z domieszką pistacji. Zdjęcie nie do końca oddaje prawdziwą barwę.
Cztery warstwy akrylu (Jurek dzięki) położyłam w ciągu czterech godzin. Schło bardzo szybko, Sprzyjała słoneczna pogoda. Dalszą część renowacji zostawię do powrotu z urlopu.
Poniedziałkowe popołudnie mogę zaliczyć do bardzo udanych, bo renowację tego krzesła stale odkładałam, zdając sobie sprawę co mnie czeka.
AFTER
BEFORE
Ligularia przewalskii będzie miała kilkanaście pięknych smukłych kwiatostanów. Posadzona w ubiegłym roku. Miała wtedy dwa kwiatostany. (Grzesiu, Haniu – poznajecie?)
Jukka – niebawem zakwitnie
Dziewanna zwieńczona ogromnym kwiatostanem. Ma 1,5 metra
Ta dziewanna wysiała się na ścieżce między cegłami
Ostróżka pod domkiem rozrosła się tworząc cały kobierzec. Niestety sobotni gwałtowny deszcz i wiatr połamał większość z nich
Niedziela 1 lipca.
Lipiec powitał piękną, prawdziwie letnią pogodą. Można było odpocząć i wygrzać się w słońcu. I rzeczywiście jak na niedzielę przystało – odpoczywaliśmy. Ten wolny niczym nie zmącony czas przywiódł ze sobą dużo wspomnień i refleksji.
Groszek sam się wysiał i oplata dziką różę.
Dzwonek ożywił trochę zieleń krzewów
Kwiaty piwonii jeszcze z kropelkami rosy
Kolejne (już ostatnie) krzesło z rodzinnego domu Rysia. To było najbardziej sfatygowane. Najpierw wyszorowałam, potem z pomocą przyszedł Ryszard. Musiał przybić kilka gwoździ, które były niezbędne. Trzeba jeszcze nałożyć w ubytki powstałe przez blisko 80 lat eksploatacji pastę wypełniającą (szpachlę). A potem szlifowanie. Z malowaniem będzie musiało poczekać. I tyle zostało z mojego odpoczynku…
Sobota piękna, słoneczna, ciepła. Choć zdarzyła się też krótka niespodzianka w postaci gwałtownego rzęsistego deszczu. Ale potem znowu zaświeciło słońce. Pełny relaks i odpoczynek. Najaktywniejsza była w tym dniu Olenka, która wytrwale na swoich małych nóżkach wędrowała wielokrotnie dookoła domku, potem piaskownica, taras, schody i tak w kółko. Z dużą ochotą podlewała też roślinki swoją małą czerwoną konewką (najbardziej łaskawa była dla bukszpana).
A tu zabawa z łosiem. (skąd ten łoś na trawie w Tuchomku?)
Była też chwila na czytanie. W roli lektora Tatuś. Pełne skupienie i zrozumienie.
Weekend w Tuchomku pod znakiem zmiennej pogody. Temperatura raczej umiarkowana, słońce na przemian z niewielkim zachmurzeniem i trochę deszczu. Ale było bardzo przyjemnie i pracowicie. Bartek zajmował się montażem piaskownicy i układaniem kamieni pozostałych ze zlikwidowanego oczka wodnego. Ryś walczył z zarośniętymi na wysokość 1 metra skarpami, a dziewczyny zajmowały się kucharzeniem, czytaniem, zabawą z Olenką no i rękodziełem (patrz poprzedni post z Hildami).
Piękne czerwone maki na tle soczystej zieleni. Szkoda, że tak krótko można podziwiać ich piękno.
Montaż okazał się trudniejszy niż przewidywaliśmy. Drewno tak twarde, że wkręcanie śrub nawet przy pomocy wiertarki sprawiało duże trudności. Ale montażysta jak widać uśmiechnięty i nie zniechęcony trudnościami.
Dokładnie przez Rysia odmierzona i przycięta folia do podłożenia pod piaskownicę
Pierwsza przymiarka. Olenka przejęta i bardzo cierpliwie oczekująca na finał.
Prezentacja. Po zakończeniu piaskowej zabawy ławeczki składają się i piaskownica jest zabezpieczona przed nieproszonymi czworonogami, które mogłyby zanieczyścić piasek.
Pierwszy worek. Pozostało jeszcze pięć. To wcale nie łatwe oczekiwanie. Ale Olenka i tym razem wykazała dużą dozę cierpliwości.
nareszcie ostatni…
Za chwilę będzie pierwsza piaskowa babka… Zabawa wyśmienita. Druga ławeczka czeka na Tadzia. Razem zawsze weselej.
Sesja zdjęciowa
Zmęczona zabawą, ale jakże radosna. Czas na posiłek. Z pudełka z łakociami Olenka skrzętnie wybrała wszystkie rodzynki (kabaku).
Na gorąco przed wyjazdem na Wyspę kilkanaście nowości z Hildą. Niełatwo było znaleźć. Kosztowało mnie to wiele godzin szukania, ale warto było. Zabawne i urocze jak zwykle. Mniemam, że się spodobają.
W poniedziałek bardzo sympatyczny wieczór z wyjątkową atmosferą towarzyszącą EURO spędziłyśmy z Julką w Sopocie. Najwięcej spacerowiczów i kibiców oglądających mecz koncentrowało się na placu Przyjaciół Sopotu i Monciaku. Wśród kibiców przeważali Irlandczycy i Hiszpanie.
Piękne sopockie molo, Hotel Grand i równie urocza modelka
Ach to sopockie molo – przyciąga niczym magnes
A ten piękny hibiskus o wyjątkowej barwie dostałam od Julii
Trawa w Tuchomku po kolana i wyżej. A właściwie to ukwiecona łąka, której w tym roku jeszcze nie kosiliśmy. Nie było więc łatwo, bo najpierw najbardziej wyrośnięte rośliny wśród których dominował złocień wielki należało powyrywać, a dopiero potem skorzystać z kosiarki.
Największe na łące wyrosły margerytki (złocienie). Wyglądały pięknie, ale ponieważ obrosły cały trawnik trzeba było zastosować radykalne cięcie.
Ostatecznie w miejsce pięknie kwitnącej łąki mamy nisko ścięty trawnik (no może nie zupełnie trawnik, bo trawy na nim najwyżej 50%, reszta to koniczyna, stokrotki i inne mniej lubiane chwasty).
Podczas, kiedy Rysiu w pocie czoła walczył z zarośniętym trawnikiem, ja równie pracowicie spędzałam czas na łonie tuchomkowej natury. A efektem aż 60 podkładek z Hildą w roli głównej. Muszę się spieszyć, bo do wyjazdu na Wyspę niewiele czasu zostało, a na hildowe podkładki czekają tam potencjalni nabywcy.
Powyżej nowe motywy z Hildą (takich Jolu jeszcze na Wyspie nie było).
Rozkosze kąpieli
Hilda – ogrodniczka
i wiele innych równie sympatycznych
Urodzinowe spotkanie przygotowywane trochę w ostatniej chwili z uwagi na „niespodzianki” zdrowotne wypadło wyjątkowo sympatycznie. Sprawiło mi ogromną frajdę i radość. Miałam w tym dniu wokół siebie najbliższych, a serce rozpierała radość i duma z naszych wspaniałych kochanych wnuków – Olenki i Tadzia. Maluchy to bardzo wymagający goście. Trzeba było specjalnie dla nich podporządkować przebieg spotkania. Ale za to radość jaką wnieśli była niewymierna.
Piękny urodzinowy bukiet – goździki – znak minionych czasów, które kiedyś królowały na konferencyjnych salach i były niezbędnym rekwizytem każdego Dnia Kobiet, obecnie przeżywają renesans. Wróciły w ulepszonej formie. Kwiaty są okazalsze, trwalsze, łodygi mniej łamliwe.
Maluszki z dużym apetytem konsumowały ciasto z rabarbarem, w wykonaniu którego niemały wkład miał Tadzio.
Były piękne bukiety kwiatów i płyty, o których marzyłam.
„W hołdzie Mistrzowi” – płyta z cudownymi tekstami. Same hity Czesława Niemena: „Dziwny jest ten świat”, „Stoję w oknie”, „Sen o Warszawie”, „Wiem, że nie wrócisz” , „Jednego serca”… Stanisława Soyka, którego głos od lat mnie zachwyca zmierzył się z tym wyjątkowym i niełatwym repertuarem. Nie „skopiował” oryginału. Wręcz odwrotnie. Każda piosenka to wariacja na temat, delikatne jazzowe aranżacje jeszcze bardziej podkreślające piękno tych melodii.
SOBREMESA – to historie z Lizbony, gdzie AM Jopek znalazła kilka lat temu swój „drugi dom”. Zbiór ukochanych piosenek AMJ ze świata kultury portugalskiej, z „Luzofonii”. Wśród gości na płycie pojawili się bez wątpienia najwięksi artyści tej sztuki, między innymi „Książe Fado” Camané, charyzmatyczne głosy z Wysp Zielonego Przylądka: Sara Tavares i Tito Paris, legendarny pieśniarz portugalski Paulo de Carvalho, angolański multiinstrumentalista i wokalista Yami czy kultowy brazylijski kompozytor i wokalista Ivan Lins. Wśród utworów znalazły się trzy piosenki premierowe (także popularny już duet z Tito Parisem: „Tylko Tak Mogło Być”) i powstałe specjalnie na ten projekt polskie słowa do luzofońskich melodii. AMJ śpiewa także po portugalsku, momentami nawet w criolo i kimbundu. Album nagrany został w Lizbonie ze stworzonym specjalnie na tę okazję multikulturowym zespołem, z którym AMJ ruszy w trasę po Polsce w listopadzie. Zgrywał reżyser dźwięku Michaela Franksa, Scott Petito w NRS Studio, Woodstock, NY.
A na okrasę w nasyconym kolorze pomarańczu, jakże modnym w tym sezonie – pasek od koleżanek, który będzie bardzo pasował do lnianej marynarki, którą dostałam w prezencie od Rysia.
To był bardzo fajny poniedziałek. Tadzio towarzyszył mi we wszystkich pracach kuchennych, których miałam w tym dniu bardzo dużo. Bawił się grzecznie, z uwagą obserwował a na koniec czynnie pomagał w pieczeniu ciasta z rabarbarem. Każdy pokrojony kawałek rabarbaru cierpliwie podawał. A było tych kawałków bardzo dużo (1kg). Wykazał w tym zajęciu wyjątkową cierpliwość. Fajna zabawa a efekt smaczny.
Przy okazji podaję przepis na proste i smaczne ciasto rabarbarowe. Kiedy skończy sie zeson na rabarbar można zastąpić go agrestem lub truskawkami.
4 jaja
3/4 szklanki cukru
1,5 szklanki mąki
1 cukier waniliowy
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 szklanki oleju
3 łyżki brązowego cukru
Białka oddzielić od żółtek. Następnie ubić białka na sztywno. W trakcie ubijania stopniowo dodawać cukier z cukrem waniliowym, żółtka, olej i mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia. Ciasto wyłożyć na formę do pieczenia i ułożyć na nim obrany i pokrojony w kawałki rabarbar (lekko dociskając). Posypać brązowym cukrem. Piec w piekarniku rozgrzanym 170 stopni około 1 godziny.
Szeroko, przestronnie i bardzo wygodnie