Weekend w Tuchomku

 

Pogoda w ubiegły weekend dopisała w stu procentach.  Dwa fantastycznie słoneczne dni, na które czekaliśmy z utęsknieniem po ostatnich chłodach. Sprzyjała wypoczynkowi na świeżym powietrzu i pracom w ogrodzie.  Panowie likwidowali oczko wodne, a panie zajmowały się dziećmi i dostarczaniem smakołyków na stół.

 

 

Tadzio chodzi samodzielnie nawet po trawie, co dla niego jest nie lada wyczynem.  

 

 

Mały okularnik

 

 

Relaks na łące

 

 

 Popisy małej artystki

 

 

Tadzio chodząc przyjmuje jeszcze postawę “kowboja”. Lekko chybocze się na boki i szeroko rozstawia nóżki. Jest bardzo pochłonięty możliwościami, jakie stwarza mu umiejętność chodzenia i robi to z wielką ochotą.

 

 

 Kompletna szczęśliwa Trójka

 

 

 

 A tu drudzy szczęściarze: TTN

 

 

 Dziadzio zerwie wnusi  każdy kwiatek

 

 

Oczko wodne

 

W sobotę rozpoczęliśmy likwidację oczka wodnego w Tuchomku, które było przez 16 lat  “oczkiem w głowie” Rysia. Długo musieliśmy przekonywać go aby zgodził się na jego likwidację. Ostatecznie argument bezpieczeństwa maluszków okazał się nie do odparcia.

Ten całkiem pokaźny akwen (1,5 metra głęboki) przy ogromnej pomocy Bogdana i Ali zbudowaliśmy w lipcu 1996r. Trud okazał się ogromny. Kopanie, zwożenie i układanie  kamieni to była prawdziwa harówka. Ale  ostateczny rezultat fantastyczny. Przez blisko 16 lat oczko było najbardziej dekoracyjnym  elementem na działce.  Dlatego fakt, że rok rocznie wymagało wielu zabiegów pielęgnacyjnych i finansowych nie stanowił dla nas problemu.

 

 

Budowniczy Bodzio i Ryś bardzo ciężko pracowali przy dużej pomocy Ali, która taczką przywiozła większość kamieni.  Spieszyli się bardzo, bo chcieli zdążyć przed moim powrotem z Wyspy. I zdążyli, sprawiając mi tym samym wspaniałą niespodziankę. Nie żałowali pracy i wysiłku. Zbudowali oczko dwukrotnie większe, niż wstępnie ustalaliśmy. 

 

 

Sierpień 1996 – z Natką wygrzewamy się w słońcu i raczymy pięknem naszego nowo zbudowanego oczka wodnego.

 

 

Oczko często stanowiło tło do fotografii. Tu Andrzej (2002r.) na imprezie u Rysia w towarzystwie krasnala – piłkarza, którego solenizant otrzymał w prezencie od Anki.

 

 

Łomżyniacy na tle oczka i jeziora Tuchomskiego (2011r.)

 

 

Jesienią. Trochę wody ubyło, ale jego urok pozostał. Zmieniła się tylko kolorystyka otoczenia.

 

 

Zimą trzeba było wyrąbać przeręble, aby rybki miały dostęp tlenu. Niestety dwukrotnie zabieg ten zakończył się uszkodzeniem folii a w konsekwencji wiosną należało założyć nową. 

 

 

Bartek i Tomek pod kierownictwem Rysia zajęli się likwidacją naszego małego akwenu. Rozpoczęli od wypompowania wody i usunięcia kamieni.

 

 

W trakcie usuwania wody wyławiane podbierakiem rybki umieszczone zostały w wannie.  Potem trafiły do oczka wodnego sąsiadów.

 

 

Po zdjęciu pierwszej warstwy folii okazało się, że pod spodem była następna, uszkodzona w trakcie robienia przerębli.

 

 

I jeszcze jedna warstwa – ostatnia.

 

 

Po zdjęciu wszystkich warstw  folii. Teraz trzeba nawieść ziemi, wyrównać teren i zasiać trawę.

 

 

Usunięte  z oczka wodnego kamienie i folia. Kamienie ułożone częściowo w formie murku.

 

 

 

Komputer to moja pasja!

 

Oswajanie z wirtualnym światem… Niebawem trzeba już pomyśleć o wyrabianiu dobrych nawyków korzystania z komputera. A tymczasem Babcia pozwoliła na chwileczkę przy aprobacie mamy. Pełnia szczęścia…

 

 

Kontrpropozycje muszą być interesującą alternatywą dla komputera. Dzisiaj wystarczył telefon…

 

 

Mandevilla sanderi

 

Pnąca, pięknie kwitnąca roślina występuje głównie w Ameryce Południowej. U nas można ją hodować w szklarniach lub warunkach domowych. Latem może ozdobić balkon lub ogród, ale na zimę trzeba ją przenieść do pomieszczenia, gdzie najlepiej rozwija się w temperaturze ok. 13- 15 stopni, w miejscu nasłonecznionym. Latem lubi wilgotne podłoże, a zimą podlewanie bardzo umiarkowane.  Jej pędy mogą osiągać nawet 4 metry,  ale jeśli nie chcemy by roślina miała postać długiego pnącza należy ją po przekwitnięciu silnie przyciąć.

Moja mandevilla, którą otrzymałam w podarunku (dzięki Piotruś) miała ozdobić taras w Tuchomku, ale nie miałam pewności czy poradzi sobie latem w upalne dni, kiedy nie zawsze na czas można dostarczyć jej odpowiednią ilość wilgoci. Dlatego po przesadzeniu do wiklinowego kosza pozostawiłam ją w kuchni, gdzie mogą codziennie podziwiać jej piękne czerwone kwiatowe trąbki.

 

 

“Bolesna” twórczość

 

Czasem przypadek potrafi zupełnie pokrzyżować plany. A zjawia się najczęściej nagle i zupełnie nieoczekiwanie.  Kolejna kontuzja, która dopadła mnie wczoraj prawie zupełnie mnie unieruchomiła. Pęknięte żebro i naderwanie chrząstek międzyżebrowych – to diagnoza, a zalecenia – to przede wszystkim leki przeciwbólowe. Ketonal pomaga a w każdym razie łagodzi ból. Z moich ambitnych planów musiałam w tej sytuacji niestety zrezygnować. Prace z grabiami i sekatorem pozostały tylko w planach. A ja grzecznie na fotelu pod parasolem obsługiwana przez Rysia przesiedziałam cały dzień klejąc i lakierując wcześniej przygotowane bransoletki. I wcale mi nie było do śmiechu, zwłaszcza że każda zmiana pozycji sprawiała ból.

Niżej rezultaty dzisiejszego klejenia:

 

 

Na budce lęgowej i konarze świerkowym – w pięciolinie i nutki – ten motyw powinien zadowolić każdą melomankę.

 

 

Niebieski motyw pięknie komponuje się z wiosenną zielenią modrzewia.

 

 

Piękna koronka dodatkowo ozdobiona A. Hepburn – ta znalazła największe uznanie u Rysia. A mnie przypadła do gustu jej sesja zdjęciowa. 

 

 

Ostatni kwietnia w Tuchomku

 

Słonecznie, ciepło i bardzo pracowicie. Plany mam ambitne. Chcę uporać się w czasie najdłuższego “weekendu majowego” ze wszystkimi niezbędnymi pracami  na działce i w domku. Bo czas już najwyższy rozpocząć sezon: Tuchomek wiosna – lato 2012.

W przerwach grabienia, przycinania i walki ze wszędobylskimi mniszkami pozwaliłam sobie na moment wytchnienia. I nie był to  ani wypoczynek na leżaku, ani zagłębienie się w ciekawej lekturze. Rozpoczęłam bransoletkową “zabawę”. Na początek malowanie i szlifowanie, a potem przymiarki z motywami.  Wybrałam serwetki, które wydały mi sie ciekawe, ale jeszcze nie wiem które wybiorę. Może jutro  wpadnę na jakiś pomysł.

 

 

Ta serwetka z koronkowym wzorem jest bardzo interesująca, myślę, że ją wykorzystam (dzięki Jolu!)

 

 

Chodzą mi też po głowie te niebieskie motywy …

 

 

 Niżej łąka pełna stokrotek i nie tylko. Margerytki też już dość duże, ale najśmielej niestety poczynają sobie rodzime mniszki.

 

 

 

Ostatnia kwietniowa sobota

 

+ 26 stopni – słonecznie i bezwietrznie!

 

W taką pogodę oczywiście od rana jazda do Tuchomka. Wprawdzie nie na odpoczynek, bo prace wiosenne opóźnione bardzo z uwagi na ciągłe niedomagania zdrowotne. Dlatego w tempie ślimaka, ale do przodu.

A na działce już całkiem zielono i kolorowo. Ale najbardziej urzekł mnie dzisiaj śpiew dzwońca – małego śpiewaka, który koncertował siedząc na czubku świerka prawie przez cały dzień. Balsam dla ucha! Śpiew dzwońca trudno pomylić ze śpiewem innych ptaków. Jego brzmienie przypomina dźwięk dzwoneczków – stąd nazwa tego gatunku.

 

 

na łące zakwitły ogrodowe pierwiosnki

 

 

a na skalniaku niebieskie sasanki

 

 

pod modrzewiami nieśmiało wychodzą  białe zawilce, które trafiły do nas z lasu

 

 

forsycja nie jest osamotniona, bo na trawniku aż żółto od kwitnących mniszków

 

 

małe pistacjowe foteliki czekają na naszych najmłodszych milusińskich Olenkę i Tadzia!

 

Porcelanowe piękności

Znalezione w necie “herbaciane” cudeńka.

 w różyczki – piękna i subtelna

naszyjnik z pereł napewno dodał jej urody

bezpretensjonalne piękno

ten bukiet nie znalazłby lepszego naczynia

białe porcelanowe cudo

z piankowym sercem

marzę o takiej filiżance

subtelny błękit i kwiatki

przepiękna róża

hiacynty w takiej oprawie – super!

“Toile de Joury” – to mój ulubiony motyw

  błękit, złoto, róże – subtelność i elegancja

 niebieskie piękności i fioletowe tulipany – niezwykła kompozycja

Niezapominajka w kuchni

 

Wiosenne i niebiesko na parapecie kuchennym

 

Miała trafić na balkon, ale na kuchennym parapecie  tak ładnie się prezentuje, że chyba jakiś czas tu zostanie. Chyba, że nie będzie to dla niej najlepsze miejsce, bo parapet jest bardzo nasłoneczniony, a niezapominajka lubi raczej półcień. Pierwszy raz posadziłam tę  dziko rosnącą roślinkę w domu. Zobaczę czy eksperyment się powiedzie. Mam nadzieje, że te niebieskie kwiatki będą zdobiły kuchnię chociaż dwa tygodnie. Ostatecznie i tak  “wylądują” w Tuchomku.